Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 217.jpeg

Ta strona została przepisana.

dawczością, z jakiemi mężczyzna zbliża się do kobiety, względem której ma poważne zamiary. Może więc być, że lada dzień złoty owoc z czarodziejskiej jabłoni szczęścia spłynie jej do rąk. Myśląc o tem, nie wyglądała jednak na szczęśliwą. Z pobladłą cerą, ze zmarszczonem czołem i zesztywniałem! rysami, wydawała się znowu, daleko starszą niż była. We wzroku jej tkwiło uparte, naprężone, bolesne pytanie... Zadawałaż je sercu swemu, przeszłości, czy przyszłości? Chwilami widać było, że przez własne myśli czuła się upokorzoną. Rumieńce po czole jej przepływały i opuszczały się w dół powieki. Może wstydziła się własnych wahań i namysłów. Wypadkiem oczy jej spotkały się z leżącą na stole niewielką książką, której kosztowna okładka połyskiwała dwiema wyzłoconemi literami: „Z. K.“ Wczoraj książkę tę, razem z małym pachnącym listem, przywiózł do niej posłaniec z Osowiec. Przysunęła ją ku sobie, wyjęła z niej pachnącą, cieniutką kartkę i teraz chmurny wzrok przesuwała po okrywającem ją piśmie:
„Przestałaś lubić muzykę, Justyno, ale może jeszcze kochasz poezyą. Czy jeszcze cokolwiek lub kogokolwiek kochasz? Cóż stało się z tą, którą niegdyś nazywałem moją iskrą i mojem światłem księżyca? Jakie ty piękne, Justyno, miewałaś niegdyś zapały i marzenia! Teraz spotykam istotę zimną i trzeźwą, z pospolitością życia pogodzoną, z prawami świata liczącą się, i zapytuję: co się stało z tamtą? Próbuję wskrzesić cię, dawna Justyno moja! Weź do ręki tę książkę, idź do grabowej altany, czytaj i wspominaj! Może we wspomnieniach choć na chwilę dla ciebie z martwych powstanę; może cię one skłonią do przebaczenia; może zapragniesz, aby, znowu jak dawniej, oczy nasze razem na tych kartach spoczywały... Czy pamiętasz, Justyno? czy pamiętasz? Pozwól mi kiedy długo sam na sam z sobą porozmawiać. Wytłómaczę ci zagadkę mego złamanego, życia; a wtedy zrozumiesz, że duszom naszym wolno zawsze do siebie należeć. O, nie lękaj się! Ja duszy tylko twojej pragnę! ale o nią, jak o swoję dawną własność, nigdy upominać się nie przestanę. Gdybyś wiedziała jak głęboko i bez ratunku jestem nieszczęśliwy!

Zygmunt.“

Czy pamiętała? Mocna, prawie trująca, woń wspomnień biła jej do głowy z tej małej książki, którą dawniej tyle razy trzymali oboje, jakby jej ciężar wspólnych ich sił wymagał, z głowami ku sobie pochylonemi, z oczami utkwionemi w te francuzkie wiersze, tam, u końca ogrodu, w grabowej altanie. Czy pamiętała? Każdy wiersz, każdy niemal wyraz, tej książki był dla niej niby zmartwychwstającym słowikiem. Oczy jej zachodziły łzami i pierś podnosiła się wysoko, gdy zobaczyła dwa wiersze, grubo błękitnym ołówkiem podkreślone:

„Je viens de m’incliner, madame, devant vous,
Mon orgueil tout entier est encore à genoux.“

Dwie łzy z jej oczu upadły na te dwa wiersze. Wyobraźnia ujrzała go klęczącego przed nią i z dumą, u jej stóp złożoną, po-