Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 224.jpeg

Ta strona została przepisana.

dawała się prawie zupełnie młodą. Żęła prędko, z zapałem, wybornie, zabierając na raz wielkie garście żyta i tnąc je równo, nizko przy ziemi. Jednak, ile razy prostowała się i nieco w tył odgięta ściętą garść przyłączała do innych, już na ziemi leżących, tyle razy do kogoś zagadywała, z żartem zawsze, ze śmiechem, z filuternemi spojrzeniami i zamaszystemi ruchami, od których sierp jej rzucał w powietrze błyskawice wesołe a częste. W białej koszuli, osłonionej nieco chustką skrzyżowaną na piersiach, w krótkiej spódnicy w czerwone i granatowe pasy, w małym czepku z białego perkalu na siwiejących włosach, wydawała się najweselszą, najżwawszą i najrozmowniejszą ze wszystkich żniwiarek, choć była pomiędzy niemi najstarszą. Kobiety i dziewczęta odcinały się jej, czasem z chwilowym gniewem, gdy jednej dogadywała, że żnie powoli, i na wyścigi ją z sobą wyzywała; drugą kawalerem jakimś, który już się ożenił, w oczy kłóła; trzeciej o weselu, zaraz po żniwach nastąpić mającem, przypominała. Chłopcy śmieli się z niej, pytali o zdrowie trzeciego jej męża i o to, ile razy jeszcze za mąż wyjść myśli?
Teraz, przed kilku minutami, przerwała pracę i, stojąc przed kimś, na snopach siedzącym, głośno prawiła:
— Bo to, widzi panienka, po czem poznać głupiego? Po śmiechu jego. Kpinkują sobie ze mnie, że trzeciego męża mam. Owszem! Ja temu nie winna, że Pan Bóg mi towarzyszów życia odbierał, a takie już moje przyrodzenie, że nijak bez kochania i bez przyjaciela dozgonnego żyć nie mogę. Kiedy Jerzego, ojca Janka, ten przypadek spotkał...
Tu ręką w stronę zaniemeńskiego lasku rzuciła.
— Niespełna we dwa lata za Jaśmonta wyszłam. Ludzie różnie gadali: pusta baba tak prędko towarzysza swego zapomniała! Owszem, bo to wy jedno wiecie, a ja drugie! Co umarłym z tego, kiedy żyjącym w zasępię życie ubiega? Niech tam temu Bóg najwyższy królestwo niebieskie dać raczy! a my sobie z tym wieczne kochanie przed ołtarzem zaprzysięgniem. Jedno zachodzi, drugie wschodzi, a ze smętku jak z kozła: ani wełny, ani mleka!
Zaśmiała się tak, że aż głowę na bok odkręciła, i wnet prawiła dalej:
— Panienka śmieje się. Owszem. A jak Boga kocham, ja prawdę mówię. Bo to u mnie dwie rzeczy największy walor mają: kochanie i dozgonny przyjaciel. Takie już przyrodzenie mam. Jaśmonta, Antolki ojca, w dziesięć lat po ślubie odebrał mi Pan Bóg najwyższy. Tak samo jak po tamtym desperowałam, ale kiedy rok ubiegł, zdarzył mi się Starzyński ze Starzyn. Ludziom znów na języki padłam. Owszem, wy wiecie jedno, a ja drugie! Noc po dniu następuje, a dzień po nocy. Śmiech od płaczu smaczniejszy. Bieda jeszcze tylko była z dzieckiem. Ze Starzyńskim my jedno do drugiego chylili się jak dwa gołębie; ale wdowcem on był, gromadę wielką miał w chacie, z przyczyny córki brać mnie nie chciał. „Bo to gdzie ja tam będę — powiada — do siedmiorga swoich jeszcze jedno cudze przyprowadzał!“ Boże najwyższy! Czyż mnie już tak, bez