Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 227.jpeg

Ta strona została przepisana.

— A jak nie ożenię się?... Otóż pewno nigdy nie ożenię się! — czapkę na ściernisko rzucając i snop z ziemi podnosząc, zawołał. — Jeszcze tego nie było, żeby mnie kto do czego przymusił!
Hardo głowę podniósł, usta wydął i gdy silnemi, namiętnemi ruchami snopy na wóz rzucać zaczął, łatwo było uwierzyć w to, że dumę i wolę swoję miał. Nie trudno byłoby także wyczytać z jego twarzy ten zasęp i tę smętliwość, o których opowiadała jego matka. — Policzki jego, pod okrywającą je rumianą ogorzałością, schudły i wydłużyły się nieco, a gdy, uspokojonemi już i prawie rytmicznemi cuchami snopy na wóz rzucając, zamyślił się, na czoło jego, znacznie bielsze od policzków, wybiegła gruba poprzeczna zmarszczka.
Po chwilowych rozmowach znowu na łanie zapanowała praca milcząca i gorliwa. Lekkie przedwieczorne wiatry muskać poczęły wierzchołki niezżętych jeszcze zbóż i urywanemi akordami szmerów wtórowały temu suchemu, monotonnemu, nieustannemu szelestowi, jaki wydawały łamiące się pod sierpami kłosy i z ziemi podnoszone snopy. W tym szeleście i w tych szmerach postaci żniwiarek, różnobarwne, milczące i nizkie, wysmukłe i przysadziste, prostowały się co chwila i w tył nieco odgięte podnosiły w rękach garście długich, kłosistych łodyg, które na rozciągniętem powróśle złożywszy, znowu ku ziemi przypadały. Czasem ta lub owa szybkim ruchem rękaw odzieży po spotniałem czole przesunęła lub odetchnęła głośno. Do stóp im razem z kłosami upadały różowe kąkole, ponsowe maki i siwiejące bławatki; za niemi, nizkie, liliowe groszki, drobne rumianki, kosmate kotki zostawały nietknięte śród ostrych kolców ścierni; z pod ich rąk niekiedy wznosił się i w powietrzu igrał biały puch przekwitłego brodawnika; przed niemi, o kilka czasem kroków, zrywał się ptak spłoszony i, przelęknionym lotem przerżnąwszy powietrze, nie wiedzieć gdzie, może w gęstwinie zbóż jeszcze stojących, przepadał.
Na kilku snopach, w jednem miejscu złożonych, Justyna siedziała w zamyślonej postawie, z twarzą na dłoń spuszczoną. Uważnie, ciekawie przypatrywała się ruchom pracującego nad nią mrowiska ludzi.
Ona także, od dnia tego, w którym poraz pierwszy weszła do zagrody Anzelma i Jana, odbywała podróż po kraju nieznanym Przedtem, w bezpośredniem jago sąsiedztwie żyjąc, wiedziała o nim to tylko, ża istnieje, i wiedziała to w sposób obojętny, niewyraźny. Teraz przenikała w coraz dalsze jego głębie. Jak imion i dziejów wielu z tych roślin dzikich i pachnących, po które zawsze sięgała chciwie okiem i ręką, tak imion i dziejów wielu z tych ludzi już się nauczyła. Ta podróż po kraju natury, ku któremu zawsze pociąg czuła, po kraju ludzi, których dotąd nie znała, budziła jej ciekawość i zajmowała umysł. Jak bujne kwiaty rzeźwą rosą operlone i nieskończoną ilością barw jaśniejące te poznawane zblizka widoki, prace, dzieje wpadały do tej wielkiej, ciemnej pustki, którą oddawna widywała, ilekroć, przymknąwszy oczy, patrzeć usiłowała w siebie i w życie swoje.