Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 230.jpeg

Ta strona została przepisana.

szerokieńki włożysz, i jak zaweźmiem się, to we dwie, z dziesięć kop użniem Jankowi... Owszem.
Jan teraz znajdował się na wozie, w połowie snopami napełnionym, a że więcej już snopów do zbierania nie było, stojąc więc na tem kłosistem, złotem, sprężyście pod stopami jego wyginającem się posłaniu, ze ścierniska zjeżdżał na drogę. W tej samej chwili z drogi na ściernisko wjeżdżała Domuntówna. Przestrzeń zaledwie jednego morga przedzielała dwoje tych ludzi, których postaci, na wozach stojące, jednostajnie wyprostowane i silne, przypominały ścigających się na arenach, klasycznych atletów. Śnieżna białość jego koszuli na błękitnem tle powietrza odpowiadała gorącej różowości jej kaftana. Jego włosy w słonecznym blasku miały złotawą płowość zaczynającego dojrzewać żyta; jej bujna, roztargana kosa wydawała się snopem gorąco-brunatnej pszenicy. W takiem od siebie znajdowali się oddaleniu, że rozmawiać z sobą nie mogli. Jednak dziewczyna, patrząc w stronę jego wozu, zwolna jeszcze toczącego się po zagonach, rozpoczęła rozmowę taką, jaką prowadzić z sobą od najmłodszych lat byli zapewne przywykli, a która teraz płynęła górą, nad złotym łanem i pochylonem nad nim mrowiskiem ludzi, w powietrzu czystem, gorącem, rozchodząc się czystą rozgłośną notą pieśni:

— „O, góro! o, góro! zielony lesie!
O, drzewa zielone, liście spadające!
O, serce strwożone, do ciebie pragnące!
O, góro! o, góro! zielony lesie!“

Jan Bohatyrowicz, skręcając na drogę, brzegiem ścierniska sunącą, męzki swój głos połączył ze śpiewem dziewczyny. Powoli jadąc, śpiewał:

— „Jak drzewo od mrozu pęka lub usycha,
Tak serce do ciebie śmieje się, to wzdycha.
O, góro! o, góro! zielony lesie!
Jak kwiatek na słońcu kwitnie lub więdnieje,
Tak serce do ciebie pali się, to mdleje.
O, góro! o, góro! zielony lesie!“

Umilkł, a Domuntówna czystym, silnym kobiecym kontralteni ciągnęła sama:

— „O, drzewa zielone, liście spadające!
O, serce strwożone, do ciebie pragnące!
O, góro...“

Strwożone może było jej serce, bo głos jej zemdlał i na zatrzymanym wozie stała nieruchoma, na ten sam punkt łanu patrząca, ku któremu Jan zdala jeszcze twarz zwracał i wzrok wytężał. Z drogi, zdaleka już, ale wyraźnie i rozgłośnie, znowu na łan zle-