Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 235.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Wstyd! obraza boska! biją się jak chamy! Fabian, opamiętaj się! Ładyś, rzuć widła!
W kilka minut walczących rozzbrojono i rozłączono. Napastnicy, sapiąc i jeszcze krzycząc, na swe zagony odchodzili; napastowani, z głośnym płaczem kobiety i dziecka, zjeżdżali ze ścierniska na swym mizernym, jednokonnym wozie, na którym siedział Ładyś w podartem odzieniu i ze śladami uderzeń na twarzy. Rozjemcy pośpiesznie do pracy wracali. Jan, oddając Adamowi widła, które mu z rąk był wydarł, ocierał pot z twarzy, okrytej wyrazem goryczy i pogardy.
— O, wy, wy, złośniki, drapieżniki, wstydu w oczach i Boga w sercu niemający! — głośno i z gniewem do Fabiana i synów jego mówił. Czy wy psu oczy sprzedali, żeby takie rozbójnictwa i awantury wyrabiać? I za co? dla jakiej przyczyny? za garść żyta...
— Nie garść, ale pół zagona! — krzykną! Fabian, — a ty w cudze garnki nie zaglądaj, żeby czasem na twojej głowie nie pękły! Ot, z dopustu bożego pośrednik i jednacz jaki!
Zaperzony był jeszcze, na czole miał czerwoną szramę, około nasrożonej kępki wąsów siną plamę; jednak, ze zmieszaniem na twarzy coś około wozu swego poprawiał i, oczu nie podnosząc, coraz ciszej mruczał:
— Kruk z rodu złodziej! Bodaj go marnie zabito, chama tego! bodaj on na psa zszedł!
Adam, na wóz wskakując, jak piwonia czerwony, krzyknął:
— Kto hrabia, dla tego pół zagona nic nie znaczy, ale ubogiemu i prosiątko drogie! Jan — arystokrat, to może swoje darowywać, ale my — biedne mrówki, które swój gniew mają, gdy krzywdę ponoszą!...
Jan parsknął szczerym, głośnym śmiechem.
— Oj, Adaś? Adaś! — wśród śmiechu tego wołał, — czy ty na morzu rozum swój zostawiłeś, że takie głupstwa gadasz! Jakiż ja arystokrat? Ja tylko to wiem, że nijaki porządny gospodarz nie zubożeje, kiedy mu biedny człowiek jaką tam garść zboża zeżnie, albo trawinę spasie, i materya do zwady, a osobliwie do takiego rozbójnictwa, z tego wynikać nie powinna. Ale twój ociec na wszelką pylinkę ziemi i na wszelkie ziarneczko mrze z upragnienia, a ty znów w tym roku sępa ludziom pokazujesz, ze strachu, że cię w sołdaty zaraz wezmą. W cudze garnki zaglądać nie lubię, ale to wam powiedzieć musiałem. Bić się z wami, ani z nikim, jak Bóg jest na niebie, nie będę; ale językiem nie poruszyć, kiedy takie haniebne postępki widzę, to już nijak nie mogę.
Głośno z oburzenia sapnął, ręką machnął i, wyzywającym ruchem czapkę na głowie przesunąwszy, na swoje zagony wrócił.
Nic już prawie na tych zagonach do robienia nie pozostawało; trochę stojących jeszcze na nich kłosów za krótki kwadrans upaść miało pod sierpami żniwiarek. Starzyńska mówiła o pszenicy, której zbieranie w poniedziałek zaczynać trzeba, bo tak już dojrzała, że wnet wysypywać się zacznie.