Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 236.jpeg

Ta strona została przepisana.

— A oto panienka — prawiła dalej — pewno już do nas drugi raz nie przyjdzie, takie grubiaństwo dziś obaczywszy. Nadmiar panienka przelękła się i już nawet uciekać chciała... cha, cha, cha!
Istotnie, hałaśliwy spór w polu wybuchający strwożył był Justynę tak bardzo, że sierp z ręki upuściła. Oprócz trwogi, doznała może i innych przykrych uczuć. Niesmak odmalował się był na jej pensowych ustach, brwi ściągnęła, i zdawać się mogło, że, wzgardliwie na ten kłócący się i do bójki zrywający się motłoch ramionami wzruszywszy, śpiesznie zaraz odejdzie. Ale było to tylko mgnienie oka, po którem coś w sobie widocznie zwyciężała i nad czemś myślała. Z chciwą ciekawością patrzyła na Jana, gdy usiłował rozzbrajać walczących, i słuchała gniewnych jego wyrzutów, Fabianowi i synom jego czynionych. Teraz, zupełnie spokojna, z twarzą od ciągłego pochylania się rozognioną, złożyła na ziemi garść ściętego zboża i, prostując się, odpowiedziała:
— Alboż to tutaj tylko zdarzają się rzeczy niedobre i smutne? Wszędzie są takie, i daleko jeszcze gorsze, a jedyna różnica — w formie!
W słowach tych wypowiedziała myśl, która przed kwadransem zwyciężyła w niej przestrach i niesmak i od ucieczki ztąd ją powstrzymała. Wypowiedziała tę myśl poprostu, z lekkiem wzruszeniem ramion, głębokie przekonanie objawiającem.
— Zdaleka patrząc — dodała z mimowolnym ruchem oka na Korczyn, — można sobie wyobrażać, że tam nic złego, ani brzydkiego niema, ale zblizka... jeżeli nie jedno, to drugie, i może gorsze jeszcze... jedyna różnica w formie!
Starzyńska w grube i pokaleczone, ale kształtne, suche ręce klasnęła i zawołała:
— Bo to panienka prawdę mówi. Owszem. Wszędzie znajdą się złe ludzie... tylko jedni inaczej, a drudzy inaczej złość swoję okazują... A Bóg najwyższy na jednem polu i barana i kozła cierpi...
— Jaki ja kontent, jaki ja kontent, że pani tak sobie pomyślała! — zabrzmiał obok Justyny głos Jana; — a to już mnie do głowy przychodziło, że pani Bóg wie za kogo nas poczyta, może za rozbójników jakich...
Promieniał cały, śmiał się i, nie wiedzieć czemu, pochyliwszy się nagle, kilka kwiatów ze ścierniska zerwał. Nie myślał o nich wcale, ale chciał ukryć płomienie, które mu czoło, policzki, uszy i aż ogorzałą szyję opłynęły. Z tym jeszcze, powoli spływającym, pożarem krwi i ze szczególnie przy nim odbijającem zamyśleniem w oczach, powtórzył słowa Justyny:
— Jedyna różnica w formie... czyli, że wszelakie charaktery wszelako bywają objawiane: u jednych pięknie, u drugich brzydko... ale to jest forma, czyli powierzchowność i znikomość, a prawdziwy walor człowieka w tem, co on we środku ma...
Zrozumieli myśli Justyny, wybornie ją zrozumieli oboje: matka i syn. Antolka, wpół gołębie, a wpół dziewicze, swe oczy ku Justynie wznosiła.