Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 237.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Żeby to Justynka w poniedziałek bez gorsetu przyszła, tobyśmy może i cały dzień razem żęły... — szepnęła.
— Bo to i robotnica tobie, Janku, przybyła. Facecya, dalibóg facecya! cha! cha! cha!
Głośnym, filuternym śmiechem, na wsze strony oczyma błyskając, zaniosła się Starzyńska, a potem, nogą o ziemię uderzając i szeroko ramionami rozmachując, zawołała:
— A teraz, owszem, do roboty, dziatki! Bo, to jeszcze jaki kwadransik, i calutkie to pólko Jankowi ogolim! Żwawo, dziatki, żwawo! A i ty, Janek, za ten sierp chwycić się możesz, który Alzusia, tam, na zagonie rzuciwszy, sama za ojcem pobiegła! To nic, że takim wielkim mężczyzną wyrosłeś: swoim babom dopomódz nie wstydno! Żwawo, dziatki!
Wyrazem „dziatki“ i nową robotnicę swoję ogarniała. Żwawo wszyscy czworo rzucili się ku zbożu, żwawo i milcząc żęli; tylko raz Antolka zachychotała z mimowolnych stękań, które niekiedy wydzierały się z piersi Justyny. Justyna zaśmiała się tak głośno, jak nie śmiała się nigdy i, zaledwie oddychać już mogąc, upewniać zaczęła, że wcale a wcale zmęczoną się nie czuje; a Jan, z ogromną garścią zboża, prostował się w całej swej wysokości, dziwnie w tej chwili poważnym i zamyślonym ruchem odgarniał z czoła opadające na nie włosy i w górę, wysoko ku samym obłokom, patrzył oczyma napełnionemi srebrzystem światłem. Wtem tuż za nimi rozległ się gwar kilkunastu głosów, z którego wyróżniał się głos jeden, młodzieńczy, dźwięczny i wesoły, ze śmiechem i klaskiem rąk wołający:
— Bravo, Justynko, bravo! Boże dopomóż robotnicy nowej! Jak się masz, Janku! Jak się ma pani Starzyńska? Bravo, Justynko, bravo!
Szczupłem, lecz giętkiem, ramieniem z nad ziemi podniesiona, Justyna zobaczyła młodego krewnego swego, Witolda, który, z głośną, dziecinną prawie wesołością w śmiechu, w oczach i na promieniejącem czole, kilka razy ją po zagonie okręcił.
— Dużoś nażęła? Długoś żęła? Czy naprawdę żąć umiesz? Przecież choć raz nie brząkasz na fortepianie i nie tułasz się po domu jak Marek po piekle! Bo przecież na świecie każdemu coś robić trzeba! Prawda, Janku? Pamiętasz, Janku, jakeś mię niegdyś z Niemna wyciągnął, kiedym, jeszcze malcem będąc, pod sekretem przed Julkiem wybrał się na pływanie? Julek to pływać mnie uczył! A panna Antonina czy mnie nie poznaje? Przecież dwa lata temu, i przedtem jeszcze, ileż razy zbieraliśmy razem grzyby i poziomki! Ale z ciebie, Justynko, zuch! znudziłaś się klepaniem po klawiszach i romansowemi książkami, i żąć poszłaś — bravo!
Śmiejąc się i w różne strony zwracając, ściskał ręce Starzyńskiej, Antolki, Jana, który przyjaźnie i poufale śmiał się także, przypominając sobie jak o lat blizko dziesięć młodszego od siebie Witoldka raz z wody wyciągnął.
— Czemu Witold nigdy do nas nie zajdzie? — z wyrzutem za-