Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 242.jpeg

Ta strona została przepisana.

Mówił z widocznem roztargnieniem, o oczem innem myśląc, a wzrok jego coraz przenikliwiej i głębiej zatapiał się w twarzy młodzieńca. Nagle, policzek na dłoń spuszczając, cicho szeptać zaczął:
— Ale jaki pan jest podobny do stryja swego, pana Andrzeja! Chryste, jakiż podobny! I czoło, i oczy, i głos, i mówienie, wszystko takie... jakby pan Andrzej z mogiły powstał...
Blade źrenice jego wejrzeniem pobiegły daleko, ku zaniemeńskiemu borowi, a potem znowu w twarzy Witolda utkwiły.
— Tylko — zaczął jeszcze, — nie daj Boże panu takiego... lo... lo... losu!
Zająknął się, dlatego może, że we wnętrzu swem zaraz słowom swym zaprzeczył. Podniósł pochyloną dotąd głowę, czapkę na niej poprawił, powoli wyprostował przygarbione plecy.
— Albo i nie, — ze srebnym błyskiem oczu, poprawił się, — albo i nie! Daj, Boże, każdemu dobremu tak żyć i tak umrzeć, choćby i przedwcześnie!
Serdecznym i zarazem ostrożnym jakby ruchem Witold w obie swe dłonie wziął jego rękę.
— Za drugie życzenie dziękuję! — wzruszonym głosem wymówił. — Życia bez wyższych uczuć i dążeń nie chcę, i wołałbym umrzeć wcześnie z wielkim ogniem w piersi, niźli kamieniem lub mętną wodą żyć wieki!
Zrazu, przy dotknięciu młodego człowieka, Anzelm uchylił się nieco i zwykłym sobie, trwożnym, ruchem otulił się kapotą. Nie ścisnął też ręki Witolda, ale, w słowa jego cały wsłuchany, usta w zdziwieniu otworzył i zcicha wymówił:
— Nie spodziewałem się... nie spodziewałem się już w swojem życiu mowy takiej słyszeć... Chryste! czy zabici mogą drugi raz ożyć?
— Nie — zawołał Witold, — oni sami śpią na wieki, ale uczucia ich i myśli krążyć nie przestają w przestrzeni i płonąć w powietrzu, aż wejdą znowu w żywych, młodych, silnych, kochających ziemię i ludzi!
— Amen! — dokończył Anzelm, poczem obaj stali przez chwilę wzruszeni, milczący, wzajemnie w siebie wpatrzeni.
— Może być — zaczął Witold, — że kiedykolwiek, gdy po ukończeniu nauk do Korczyna wrócę, w wielu względach o pomoc pana prosić będę.
— Mnie? — zdziwił się Anzelm i cofnął się znowu.
— Ej, nie! ze spokojnem już zamyśleniem mówił dalej, — ze mnie już żadnej pomocy nikomu nie będzie. Lata sił ujmują, i ubiegłej wody nie wrócisz. Ale to jest prawda, że kiedy pan w Korczynie osiądziesz, trudno będzie, trudno... uskutecznić dobre zamiary. Mnie, w moim zaciszku siedzącemu, zdaje się podczas, że jakieś wielkie lody świat pokryły i zrobiło się na nim nadmiar już zimno. Z nieba na nas leje się pochmurność, a my w tej pochmurności tak prawie jak groch rozsypany, którego każde ziarnko toczy się poosobno i poosobno gnije... Niegdyś to były między ludź-