Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 245.jpeg

Ta strona została przepisana.

byłby ten odkład, a jemu nie! Zawsze wesoły i wszelakich konceptów pełno ma w głowie. Ja temu dziwuję się, bo, choć z przyrodzenia smętłiwy nie jestem, ale kiedy w jakich zamiarach swoich przeciwności doświadczam, to, zdaje się, do grobu poszedłbym zaraz.
W kuchni wesoło i donośnie zagwizdała wilga, a jakby na odpowiedź jej, z zagrody Fabiana doleciało także gwizdanie, na notę pieśni:

— „A kto chce rozkoszy użyć,
Niech idzie do wojska służyć...“

— Te kieliszeczki, takie prawie żółte jak ogień, to kwiat mokrzycy, a ta gałązka... widzi pani, ja ją do rączki pani przyłożę, i zaraz przylepi się tak, że i oderwać będzie trudno; dla tej przyczyny i nazywa się ona lepka.
Ostrożnie, z uśmiechem, na ręku jej położył zieloną gałązkę, która też istotnie mnóztwem swych drobniutkich, zaledwie widzialnych, kolców do niej przylgnęła.
— Czy pani, naprawdę, popłynie z nami jutro na Mogiłę?
Pochylił się trochę i nieśmiało w twarz jej spojrzał:
— Bo to troszkę i wstydno, że do tego czasu nigdy jej pani nie odwiedziła...
Śmiałość tego zarzutu w dziwnej była sprzeczności z nieśmiałością, z jaką na mgnienie oka w twarz jej spojrzał.
— Pani pewno popłynie jutro z nami?
— Najpewniej.
— A jeżeli czasem stryj zostanie w domu?
Spojrzała na niego pogodnie, ufnie, i odpowiedziała:
— Popłynę z panem.
Tuż obok zielonej gałązki na ręku Justyny czerwieniła się szrama, od draśnięcia sierpem pochodząca. Jan, patrząc na tę różową linią, tak jakby oczu od niej oderwać nie mógł i zcicha mówił:
— Bo to, widzi pani, ja już dziś z twarzy stryja widzę, że go jutro chandra schwyci. A kiedy go już ta pochmurność napadnie, to za nic z domu nie wyjdzie, nie je, nie pije i z nikim gadać nie chce. Tak czasem przeżyje dzień jeden, a czasem dwa i trzy dni... My pod ten czas z Antolką na palcach chodzim i cicho gadamy, tak, jakby umarły w domu leżał.. Taka już u niego duszna choroba jakaś!
W tej chwili Anzelm, niezwykle śpiesznym krokiem Witolda wyprzedzając, zbliżył się do jednego z otwartych okien.
— Ja panu zaraz te książki pokażę — mówił, — zaraz po... po... po...każę.
Wązka ławka nie broniła wcale przystępu do okna: owszem, Witold przyklęknął na niej i, do wnętrza zajrzawszy, jednem spojrzeniem ogarnął dość szczególnie wyglądającą izdebkę. Był to tak zwany przeciwek, dlatego tę nazwę noszący, że sień go rozdzielała z obszerną świetlicą. Malutka to była izdebka, więcej długa niż