Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 246.jpeg

Ta strona została przepisana.

szeroka, z nizkim, belkowatym sufitem i chropowatemi, skąpo pobielonemi ścianami. Drewniany tapczan z siennikiem, poduszką i na domowych krosnach wytkaną kołdrą, prosty stół pod oknem, zielona skrzynia, zapewne z odzieżą, i jedno stare krzesło z drewnianą tylną poręczą, — stanowiły wszystkie sprzęty znajdujące się w tej izdebce. Nad łóżkiem wisiały trzy spore obrazy: najwyżej, prawie pod sufitem, Ostrobramska Marya w ramach, złoconych i dość jeszcze błyszczącym papierem oklejonych; niżej, prawie nad samą pościelą, dwa szare, w drewnianej oprawie, wizerunki siedzących na koniu rycerzy. Zza ramy świętego obrazu wychylał się pęk palm święconych; na szare wizerunki opadała, na ćwieczku zawieszona, mała korona cierniowa. U okna, na stole, stał niewielki dzban z wodą i przy nim, dnem do góry przewrócona, szklanka, a dalej, przy samej ścianie, za lampką z wysokim kominkiem, leżało kilka książek w zniszczonej oprawie. Po te książki Anzelm rękę wyciągnął, a teraz i jednę po drugiej podawał Witoldowi. Przytem powoli czytał ich tytuły:
— „Psalmy“ Kochanowskiego... Niech pan spojrzy na te dwa wyrazy, co na boku wypisane.
— Andrzej Korczyński, — głośno przeczytał Witold.
— „Pan Tadeusz...“ Niech pan spojrzy na te dwa wypisane wyrazy...
— Andrzej Korczyński...
— „Ogrody północne...“ Niech pan spojrzy...
W ten sposób kilka tytułów przeczytał, chudym swym palcem wskazując napisy im towarzyszące, z jednostajnem zawsze brzmieniem. Jeden tylko był nieco dłuższy; zawierał się w czterech wyrazach: „Andrzej Korczyński — Jerzemu Bohatyrowiczowi.“
— Ojcu Janka, jego ojcu, — ze szczególnem ku Witoldowi mrugnięciem szepnął Anzelm, a potem książki znowu na stole złożył.
— Wszystko to od niego, i tyle tylko u nas światłości jest, ile on jej zostawił. Gdzie tam! i tyle już niema, bo jedni pomarli, drudzy zgłupieli i zapomnieli, a są i tacy nawet, co bez uszanowania i wdzięczności, owszem, z pośmiewiskiem go wspominają. Z mułu ziemskiego zlepieni jesteśmy, i o to tylko dbamy, co tycze się mułu tego, czyli naszego ciała. Ale kto raz choć troszkę duszne radości poznał, ten dla pana Andrzeja wieczną wdzięczność zachowuje i czuje po nim wieczną tęsknotę. On to siał, on oświecał; on ten ogień, o którym pan tylko co mówił, w sercach ludzkich podtrzymywał; on za niego i młodą głowę swoję oddał... Niechże mu światłość twoja niebieska, Boże sprawiedliwy, świeci na wieki wiekuiste! Amen.
Głowę ku rękom splecionym pochylił, i dwie grube łzy ściekły na dwie ogniste plamy, które przy ostatnich słowach wybiły mu się na policzki. Witold, wpół klęcząc na nizkiej ławie, o ramę okna ramieniem oparty, wpadł w zamyślenie długie i posępne. Dość dziwną było rzeczą, jak ta twarz młodzieńcza mieniła się stosownie do wewnętrznych poruszeń duszy. Przed godziną wesoły, prawie jak dziecko swawolny, potem oblany łuną apostolskiego zapału, te-