Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 248.jpeg

Ta strona została przepisana.
X.

Czółno, wysłane gałęźmi srebrnej topoli, Jan silnie od brzegu odepchnął, a potem sam w nie wskoczył. Z wiosłem w ręku, z czołem nawpół tylko daszkiem czapki osłonionem, w krótkiej, kolan niesięgającej, siermiędze, zielonemi taśmami przyozdobionej, z uśmiechem towarzyszki swojej zapytał:
— Czy wygodnie?
— Wybornie — odpowiedziała.
Zielone i wonne posłanie z liści było istotnie wygodnem; przykrywała je do połowy jej biała suknia. Kilka lat już minęło, odkąd ani razu nie pomyślała o przybraniu się w ten strój prosty i tani, ale świeży i zalotnie odkrywający szyję i ramiona. Oddawna też nie układała swych czarnych włosów w sposób tak dobrze uwydatniający piękne linie nizkiego jej czoła i nie zwijała ich z tyłu głowy w węzeł tak ciężki i malowniczo opuszczający się na kark, zlekka przez ogorzeliznę pozłocony. W kilka godzin po południu zstąpiła była w wysokiej góry ku rzece i na chwilę stanęła w tem miejscu, gdzie, w równej prawie linii z zagrodą Anzelma, pośrodku góry, na jej małej wypukłości, wyrastała gruba, rozłożysta topola. Pod topolą stanęła, pochyliła się i w dół spojrzała. W dole, na wązkiem, piaszczystem wybrzeżu, tuż przy czółnie wysłanem zielenią, Jan, spostrzegłszy ją, wysoko wzniósł czapkę nad jasno-złotemi włosami.
— Dzień dobry! — zawołał donośnie.
Woda pod dotknięciem wiosła zaszumiała, czółno zakołysało się i z przybrzeżnej mielizny na toń spłynęło.
— A stryj? — zapytała Justyna.
— Chory. Wczoraj po pożegnaniu się z państwem do swojej izby poszedł i drzwi na kruczek zaszczepił. Przez okno tylko widać, że na tapczanie leży, oczy sobie ręką zasłoniwszy, senliwy taki, czy w myślach utopiony? Bóg to wie!