Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 250.jpeg

Ta strona została przepisana.

Nie dokończył, bo z uwagą, mrużącemi się nieco przed blaskiem oczyma, przypatrywać się zaczął pszczole, która, z głuchem brzęczeniem, nizko nad wodą leciała. Z przeciwnego brzegu rzeki wracające pszczoły od czasu do czasu nad głowami płynących przelatywały; ale ta opuszczała się coraz niżej, okrywającą ją żółtą lepkością, jak kroplami roztopionego bursztynu, na słońcu błyszcząc. Jan chwiejnego jej i coraz niższego lotu z oczu nie spuszczał, i zręcznym ruchem, w chwili, gdy skrzydłami muskać wodę już zaczynała, podsunął ku niej wiosło, na którem z głuchem stuknięciem osiadła. Potem ostrożnie, troskliwie omdlałego owada z wiosła na brzeg czółna zsunął.
— Szkoda pracowitego zwierzątka — aby utonęło marnie, — zauważył. — Może ty moja? — uśmiechnął się do pszczoły, nieruchomo na brzegu czółna siedzącej.
Za wielkim trójkątem, otwierającym parów Jana i Cecylii, zielona góra przemieniła się w stromą, gładką i nagą wyniosłość, od pokładów marglu zaczerwienioną i u samego szczytu wystającą szerokim gzemsem twardej, gorąco-żółtej gliny. Pod tym gzemsem ciemniały otwory, z niezmierną regularnością zaokrąglone i w równych od siebie odległościach ciągnące się długim szeregiem.
— Co to? — zapytała Justyna.
Ale nim towarzysz jej miał czas odpowiedzieć, w jednem z tych ziemnych wydrążeń zaczerniało coś, bielą błysnęło, i ptak, wysmukły, ze śnieżną piersią i długiemi skrzydły, szafirową czarnością połyskującemi, błyskawicznie szybko na dół spłynąwszy, krętym lotem prawie nad ich głowami przeleciał.
— Jaskółka! — zawołała Justyna.
— To są jaskółcze gniazda, — patrząc na okrągłe otwory, potwierdził Jan. — Taką ten ptak ma przemyślność, że w tej twardej i gołej skale mieszkania sobie wykuwa. Niegdyś nadmiar ciekawy byłem tych pałaców i, czy pani da wiarę? przekonałem się, że one tam sobie, te ptaki, prawdziwe pokoje i korytarze budują... Ot, i druga leci, i trzecia, i czwarta!...
Z pokojów i korytarzy, w nagiej i gładkiej ścianie wykutych, ptaki wylatywały coraz liczniej, czarnemi skrzydły i śnieżnemi piersiami na jej czerwonawem i żółtem tle migocąc i szybko spuszczając się nad wodę. Szelestem ich skrzydeł spłoszona pszczoła, z odzyskaną w spoczynku siłą, zerwała się z brzegu czółna i, głośno, tryumfująco brzęcząc, w kierunku parowu i okolicy uleciała.
Jan ścigał ją wzrokiem.
— Ot, i uratowane pracowite, dobre zwierzątko! — z pogodnym, zadowolonym uśmiechem na ustach i w oczach, zwolna wymówił.
— Zawsze to o jednę śmierć mniej, a o jednę kroplę słodyczy więcej na świecie, — dodała Justyna, a zdawać się mogło, że pogodne zadowolenie z uśmiechu Jana na jej twarz spłynęło.
— Prawdę pani mówi, — odparł, zatapiając wiosło w wodzie; — umierania i goryczy zawsze pełno na świecie, a słodycz na nim bardzo jest droga...
— Zkąd pan wie o tem? — żywo zapytała.