Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 253.jpeg

Ta strona została przepisana.

się znowu, w wysoką, ciemną ścianę. U stóp zarośli różowate wrzosy rozciągały daleko suche i smętne girlandy, a potem już, od krańca do krańca tej pustki, nie było nic, prócz pomarszczonych głębokich piasków i małych tumanów, które tu i owdzie wzbijały się na płaszczyźnie lub, nakształt znikomych dymów, wytryskiwały i nikły nad okrągłemi, nagiemi czołami pagórków. Ani drzewa, ani kwiatu, ani najdrobniejszego ziółka; żadnego też dźwięku, oprócz krakania wrony, która ciężko i wysoko wyleciała z nad rzeki i w borze przepadła; żadnej barwy oprócz białości piasku i szarawej różowości wrzosów; żadnego ruchu, oprócz sunących po niebie ciężkich, długich, mętną szarością nabrzmiałych obłoków; żadnej woni, oprócz suchego i krztuszącego pyłu, który wydawał się oddechem tego miejsca.
Stopy Justyny pogrążały się w miałkiej, suchej, gorącej topieli. Wzrok jej ze zdziwieniem przesuwał się po tej pustyni, której nigdy nie widziała, na którą też prawie nigdy nie patrzyło żadne ludzkie oko, bo żadna praca, żaden plon i żadna, dokądkolwiek prowadząca, droga nie przywodziła tu ludzkich kroków i zamiarów, Ale gdy spojrzała na towarzysza, jeszcze większe uczuła zdziwienie.
Jan zdjął czapkę i zamyślonemi oczyma wodził po nagich szczytach pagórków. Miał postawę człowieka, który stanął w progu kościoła i wpatruje się w ołtarz. Możnaby myśleć, że nigdzie tyle, ile w tem miejscu, nie czuł się człowiekiem, i nigdzie tyle nie doznawał ludzkich, wyższych, od codziennego życia dalekich uczuć i myśli.
— Dawno tu nie byłem — zaczął też takim głosem, jakim człowiek w progu świątyni przemawia. — Może pięć, może sześć lat nie byłem. Stryj woli na Mogiłę tamtą drogą chodzić, bo raz, jak przez te piaski szedł, twarzą wprost na ziemię upadł i z godzinę od płaczu ryczał...
— Czegóż tak płakał? — ze wzruszeniem, z którego przyczyn jeszcze sobie jasno sprawy nie zdawała, spytała Justyna.
— Bo, długo chorym będąc, z chaty prawie nie wychodził i pierwszy raz wtedy po swojem wskrzeszeniu to miejsce zobaczył, przez które niegdyś z wielką kompanią jechał...
Zrozumiała, i więcej nie pytała o nie.
Jan, ciągle na wzgórza patrząc, mówił dalej:
— Dla mojej pamięci to miejsce jest bardzo ważne, bo ja tu, z tego pagórka, ostatni raz ojca widziałem...
Wskazujący palec ku jednemu z pagórków wyciągnął.
— Widzi pani, tam, ten trzeci od boru pagórek?... Dniem i nocą, latem i zimą pusty on stoi, i żadne nawet ziółko uczepić się go nie chce. A jednakże był niegdyś taki wieczór, że od góry do dołu zdeptały go ludzkie i końskie nogi, i łez niemało na niego spadło.
— Pan to wszystko dobrze pamiętasz?