Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 259.jpeg

Ta strona została przepisana.

we własnej jej sercu tylko źródło mających. Wszystko, co ją otaczało, pogrążone było w staraniach, w pracach, w rzadkich nadziejach i uciechach, w częstych obawach i żalach, zawsze tylko osobistych, ciasnych, powszednich. Dokoła niej myśli ludzkie, jak ptaki z połamanemi skrzydłami, trzepotały słabo, ciężko, zakreślając nieustannie te same, malutkie kółka; uczucia ludzkie, jak motyle po świetnym momencie miłości i wzlotów, skurczone, zgniecione, podarte, padały na ziemię. Ani razu w swem życiu nie widziała tych błyskawic, które z nieba ideałów zlatują w dusze mieszkańców ziemi. Ani razu przed jej oczyma nie wypadł z ziemi nieba ideałów sięgający grot bohaterstwa. Nie widziała nigdy bohaterstwa, poświęcenia, walk, których-by pole nie mierzyło się rozległością majątku czy szczęścia jednostki, a celem były ludzkość, naród, idea. Odwiecznym porządkiem padały na świat błyskawice owe, strzelały z ziemi owe groty, staczały się one walki, ale daleko, daleko od miejsca, w którem się urodziła, wzrosła i dojrzała Justyna. Ani sztuka muzyczna, w której od dzieciństwa ćwiczył ją ojciec; ani lekcye, udzielane jej przez nauczycielki; ani tyczące się obejścia i układu wskazówki i przestrogi, których często nie skąpiła jej pani Emilia; ani czytywane wspólne z kochanym człowiekiem poezye Musset’a i Feuilletowskie powieści, — nie podjęły przed nią zasłony, która tu i w tym momencie opadła na rzeczy ważne i wysokie.
Nieszczęście rzadko bywa mistrzem dobrym, a pognębienie, jak olbrzymia tłocznia, szczyty nawet wtłacza w padoły. W życiu jednostek i narodów bywają momenta taką miarą nieszczęść napełnione, że nic już w nich więcej zmieścić się nie może. Takiego momentu dzieckiem była Justyna, i dlatego z tej mogiły uderzyły w nią strumienie uczuć i myśli, jeżeli nie zupełnie dla niej nowych, to nigdy dotąd żywo niezaznanych i wyraźnie nieokreślonych. Pogrążyła się w nich tak, że całkiem zapomniała o sobie. Pierwszy może raz w życiu zupełnie, absolutnie o sobie zapomniała, i tylko tego nie czuć nie mogła, że serce jej stawało się większem i gorętszem, jakby z pod tej trawy, do której piersią lgnęła, wydobywało się i w nią wnikało niewidzialne płomię.
Samotność i zapomnienie mówiły do niej. Ileż wiosen, ile zim i jesieni przeminęło nad tym pagórkiem, wznoszącym się za jeziorem jałowych piasków, w zamkniętem kole starego boru! Ileż przez ten czas przeniosło się po świecie hucznych, tryumfalnych, wesołych hałasów, których najlżejsze echo tu nie doleciało! Płynęły dnie za dniami, lata za latami; kędyś, daleko, w wesołe pary łączyli się tancerze i zakochani; pracownicy z plonami w dłoniach wracali do ognisk domowych; wojownicy z chwałą na czołach nieśli zwycięzkie sztandary; po cmentarzach płonęły pochodnie żałobnych parad i kwitły róże, kochającemi dłońmi, zasadzone: tu, nad tym grobem, wiecznie było cicho i samotnie. Świat o nim nie wie nic, i tylko niebieskie sklepienie zapala nad nim w «pogodne noce gromnice gwiazd i lampę księżyca, a w dżdżyste i burzliwe rozciąga całuny chmur i huczy potężnym, żałosnym hymnem wichrów.