Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 260.jpeg

Ta strona została przepisana.

Wiosny i lata grają mu rozgłośną muzyką ptasich śpiewów, a zimy, kładąc po drzewach śniegi i szrony, zmieniają je. w marmurowe i kryształowe grobowce. Wtedy tu bywa zimno i pusto: blade słońce miryadami iskier haftuje śnieżne wysłanie polany, a w kryształowych koronkach drzew przemienionych w grobowce czerwony gil niekiedy zagwiżdże, sroka uderzy w żałobne skrzydła, lub siwe wrony, te kumochy lasu, osiądą na nich i ochrypłymi głosy zagadają o plotkach ziemi... Zupełnie jak w starej pieśni:

„Chyba czarny kruk zakracze,
Czarna chmura dżdżem zapłacze...“

Chyba też ziemia i drzewa powieją cmentarnemi woniami jałowcu i pleśni, a w letnie wieczory wysmukłe kampanule, tknięte powietrzną pieszczotą, uderzą w liliowe dzwonki na pacierz żałobny, który wyszepczą chyba nizkie trawy...
Justyna podniosła głowę, bo usłyszała szmer monotonny, prawie srebrny, podobny do tego, jaki wydaje łagodnie z wysokości spadająca woda. Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą spływającą do czarności jodeł, szeroką, ruchomą, srebrzącą się wstęgę. Ruchomość jej i srebrzystość podobną była do ściekającej z góry do dołu i wielkiemi kroplami przelewającej się wody. Co to było? Czarodziejska kaskada jakaś, przez rozrzewnioną dłoń leśnej bogini nad mogiłą tą zawieszona? Była to grupa osin cienkich, blizko przy sobie rosnących, w liście bogatych i gałęźmi z sobą splecionych. Trafem, zdarzającym się dość często, wyrosły one wśród iglastej gęstwiny, srebrzystym potokiem przerzynały jej ciemność, a listki ich, okrągłe, drobne, gęste, jak srebrne krople w trwożliwem drżeniu błyskające, nieustannie, monotonnie, srebrnie szemrały, szemrały.
W pobliżu osin, o gładki pień sosny plecami oparty, Jan stał, z rękoma na piersi skrzyżowanemi, wodząc roztargnionym wzrokiem po drzewach. Justyna z odległości kilkudziesięciu kroków widziała dokładnie profil jego twarzy i całą postać, wypukłe w słonecznej smudze odrzynającą się od tła lasu. Długo na niego patrzyła. Parę razy głowa, jej zakołysała się, jakby pod wpływem zdziwienia. Myślała może o niespodziance życia, którą ją z tym człowiekiem, niedawno nieznanym, dalekim, zapoznała i tu z nim przywiodła. Potem we wpatrzonych w niego jej oczach zamigotały światła coraz żywsze, i rozrzewniony uśmiech rozchylił wargi. Coś snuło się w jej myśli i grało w sercu, snuło się coraz prędzej, grało coraz głośniej, aż prędkim, prawie porywczym, ruchem wstała, i, snadź nie chcąc deptać mogiły, obchodziła ją dokoła, ku niemu się zbliżając. Szła prędko i lekko; a suche nieśmiertelniki i zeschłe igły jodłowe szeleściły pod jej stopami. On szelest ten usłyszał, twarz ku polanie zwrócił, ramiona rozplótł i na spotkanie jej postąpił, ale zaledwie uczynił kroków parę, gdy ona przed nim stanęła, i z pochylonem,