Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 265.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Co mnie się stało? zdaje się, że, dobrze ten bór znam, a nie tedy, kędy potrzeba, panią powiodłem. Ślepota jakaś na mnie napadła...
Pilnie teraz patrzył na niebo, które nad drzewami tu i owdzie już tylko ukazywało małe kawałki błękitu, zza chmur łączących się w coraz większe i ciemniejsze płachty. U spodu boru pogasły wszystkie, niedawno tak świetnie igrające, światła słoneczne, a po szczytach jego wiatr przelatywał krótkiemi jeszcze, urywanemi szumy. Ptactwo ze zdwojoną żywością świergotało i gałęzie napełniły się trwożliwem fruwaniem skrzydeł. Jan chwilę jeszcze rozglądał się po lesie.
— Niewielka bieda! — rzekł. — Nie zupełnie złą drogą idziemy, tylko dłuższą. Teraz trzeba nam ciągle na prawo iść: to za kwadrans na brzeg wyjdziem, wprost naszego czółna, i przez piaski już przechodzić nie będziem.
Przeskoczył kłodę i wyciągnął rękę, aby do przebycia jej pomódz towarzyszce. Ale ona już także znajdowała się po drugiej stronie i tylko suknią zaczepiła o gałąź, zgniecionego przez obalone drzewo, jałowcu. Pochylił się, w mgnieniu oka przezroczysty zwój muślinu uwolnił od czepiających się go kolców i błyskawicznie prędko do ust go przycisnął. Justyna tego spostrzedz nie mogła, tembardziej, że wnet, prostując się, omglonym, lecz z pozoru obojętnym, wzrokiem po lesie rzucił i tonem przedmiotowo czynionej uwagi rzekł:
— Piękne drzewa! Pan Korczyński dobre pieniądze mógłby wziąć, gdyby ten las sprzedał. Ale ot, nie sprzedaje jakoś...
Po chwili mówił dalej:
— Do nas też piękny kawałek tego lasu należy, to jest, nie do stryja i do mnie, ale spólnie do całej okolicy. Wszyscy mają prawo w nim rąbać, a że w tem rąbaniu żaden porządek zaprowadzony nie jest, powstają z tego kłótnie i niezgody. Las niszczą tak, że za lat kilka śladu po nim nie ostanie, i między sobą za włosy się o niego ciągają. Z panem Korczyńskim też z racyi tego lasu ciągłe wojny idą i, gdyby on dobry był, to-by już dawno zamianę jaką z nami uczynił, czy tam pewne rozgraniczenie jakie, byle po sądach siebie i ludzi nie włóczyć. Jeszcze-by i nam do zaprowadzenia porządku dopomógł. Ale on i gadać z nami nie chce, chyba z przyczyny interesu jak do psów zagada, a inszym razem spotkawszy, i nie spojrzy nawet na człowieka, jak wilk w ziemię patrząc...
Rzucił ręką i usta trochę wydął.
— Co tam o tem gadać! Każdy teraz o sobie tylko myśli i siebie kocha. Pan Korczyński podobno inszy był niegdyś, a potem go coś odmieniło... nie wiadomo tylko co takiego!...
Justyna próbowała bronić krewnego i opiekuna, opowiadając o jego uciążliwej pracy gospodarskiej i majątkowych kłopotach; ale przed tem sercem świeżem i nienawiścią niezatrutem długo bronić go nie potrzebowała.