Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 272.jpeg

Ta strona została przepisana.

czerpały gęsty, biały chłodnik, z mleka, octu i posiekanej boćwiny złożony. Ujrzawszy wchodzącą Justynę, powoli wstały, do progu i »odeszły, a gdy im ona rękę na powitanie podała, Antolka dotknęła jej nieśmiało i z krótkim dygiem, Elżusia zaś ścisnęła ją tak mocno, że aż całem ramieniem zatrzęsła, i wnet powiedziała:
— Panienka znowu do nas przyszła! Bardzo słusznie. Nam bardzo miło panienkę widzieć.
Uśmiech, z którym to mówiła, był przyjacielski i wesoły; ale oczy jej, tak jak u Fabiana, małe i błyszczące, zdawały się ze złościwą trochę ciekawością prześwidrowywać twarz przybyłej, i złośliwie też zerknęły za znikającym we drzwiach świetlicy Janem.
— Proszę usieść — przemówiła młodsza z dziewcząt. — Czy Justynka nie bardzo zmokła, w deszcz z mogiły wracając?
— Oho! — zadziwiła się Elżusia. — Większa poufałość niż znajomość po imieniu panienkę nazywać.
Antolka zawstydziła się i twarz ku ścianie zwróciła.
— Kiedyż prosiła... — szepnęła.
Justyna cienką jej kibić otoczyła ramieniem i w zarumieniony policzek ją pocałowała.
— Suknia mi tylko zmokła, ale chętnie ogrzałabym się przy ogniu...
— To ja zaraz rozpalę!
Skoczyła, kilka polan z sionki przyniosła.
— Poczekaj! — zawoła Justyna i, zlekka ją usunąwszy, sama przed piecem na podłodze przysiadła i ogień rozniecać zaczęła.
— Oj, oj! nie potrafi! — na całe gardło zaśmiała się Elżusia.
— Potrafię! Nie święci garnki lepią! — odpowiedziała Justyna.
— Bardzo słusznie, tylko że panienka nie do tego stworzona! — Ot, widzicie, że już się pali..
Kawał brzozowej kory płonął istotnie w piecu i językami ognia obejmował suche polanka. Popielaty królik zpod pieca wyjrzał. Justyna wzięła go na ręce, i ułaskawione, łagodne stworzenie wnet do piersi jej przylgnęło. Za tym pierwszym ukazał się drugi, trzeci, czwarty, i wszystkie, zwinąwszy się w jeden jedwabisty, pstrokaty kłębek, czarnemi oczami w czerwonych oprawach na nią patrzyły.
— A my o panience tylko-co mówiłyśmy. O wilku mowa, a wilk tu. Bardzo słusznie!
— Ona do Justynki ma wielką prośbę, — kruczkiem drzewo w piecu poprawiając, uśmiechnęła się Antolka.
Eliza łokciem ją trąciła i dłonią chciała zamknąć usta. Ale Antolka, chychocząc i głowę odwracając, rękę jej odepchnęła.
— Ona Justynkę chce na wesele swoje zaprosić. Mówi, że wesele większy dla niej walor będzie miało, jeżeli Justynka i młody pan Korczyński na niem będą. I w oczach ludzkich to jej wielką promocyą zrobi. Młodego pana Korczyńskiego sam Fabian zaprosi, choć długo ani słuchać o tem nie chciał, ale on ambicyant i sam nie żartem żąda panów w chacie swojej przyjmować.