Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 277.jpeg

Ta strona została przepisana.

zaś, których nie wiedział, bo przez wiele lat nigdzie nie jeździł, do Jana się odzywał.
— Wszystkich ich pani po troszku na weselu Elżusi zobaczy — rzekł Jan; — bo Fabian pełno ma wszędzie krewnych i znajomych, a zechce pewnie, aby o weselu córki jego cały świat gadał.
Tymczasem Antolka i Elżusia stół szmatą płótna starły i w przeciągu pół godziny zastawiły go wszystkiem zapewne, na co w tej chwili zdobyć się mogła chata Anzelma i Jana. Dokoła wielkiego bochna chleba zjawiła się misa kwaśnego mleka, w połowie z różową śmietaną zmieszanego; potem druga, z położonym na niej plastrem miodu, razem z drewnianą ramką tylko co wyjętego z ula; dwa sery, z których jeden przywiędły, a drugi świeży, i żółte masło na spodku; nakoniec, przez zaczerwienioną od ognia Elżusię przyniesiona, patelnia z dymiącą jajecznicą.
— Już jak ja jajecznicę zrobię — zawołała wesoła dziewczyna, — to, bardzo słusznie! sam ociec czasem pochwali, choć jemu dogodzić tak prawie trudno, jak przez ten dom przeskoczyć.
— Ja myślę, że Elżusia kiedykolwiek i przez dom przeskoczyć potrafi, taki z Elżusi kozak, — zażartował Jan, ale, na miód spojrzawszy, brwi ściągnął.
— A kto do ula chodził? — z gniewem zapytał.
— A któżby, jeżeli nie Antolka? Tylkoż siestra i mogła tak śmiele postąpić, — odsarknęła córka Fabiana.
— A raz na zawsze tego jej wzbroniłem! — zawołał Jan i, po brzegi włosów zarumieniony, ręką w stół uderzył. — Nieświadomy wszystko zepsuć może, a ona kiedy nie uczyła się jak z pszczołami postępować, to niech nosa w nieswoje nie tyka!
Wstawał już, aby do siostry z wymówkami iść, ale z bokówki, cicha i zalękniona, wysunęła się dziewczyna, z ustami skrzywionemi, ręką policzek przyciskając.
— Ą co? ukąsiła? — zawołał Jan.
— Żeby ją cholera... — ze łzami, kręcącemi się w oczach, jęknęła Antolka.
Jan, trochę jeszcze nasępiony, nic już siostrze nie powiedział, a Anzelm zażartował znowu:
— Nie dbaj, że pszczoła kąsa, byłeś miodu dostał! Co tam, że troszkę boli? nim za mąż wyjdziesz — przestanie!
Kiedy chleb w ręku podniósł i kroić go zaczął, na spodzie bochna ukazały się wyraźnie odbicia suchych dębowych liści, któremi gospodynie wkładane do pieca pieczywo od zetknięcia się z gliną i popiołem zabezpieczają.
Na zydlu i krzesłach wszyscy dokoła podługowatego stołu zasiedli, nabierając sobie na gliniane talerze jajecznicy i kwaśnego mleka. Przez parę minut nikt nic nie mówił. Anzelm, Jan i dwie dziewczyny jedli w sposób dość szczególny. Z grubo pokrajanych porcyi chleba małe kąski odłamywali i dwoma palcami do ust je nieśli. Drewniane łyżki trzymali w palcach, zgrabnie, delikatnie, i zawartą w nich żywność powoli w usta wkładali, powoli też i cicho ją przeżuwając, poczem łyżki na stołach kładli i po kilku