Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 278.jpeg

Ta strona została przepisana.

sekundach dopiero, lub po minucie, znowu delikatnie je ujmowali i powoli do ust nieśli. W tym szczególnym, przesadnie powolnym i delikatnym sposobie jedzenia widać było od dzieciństwa nabieraną, albo i z krwią dziedziczoną, obawę, aby nie okadzać grubiaństwa i żarłoczności. Anzelm przemówił pierwszy. Spojrzał na Justynę i, jakby sobie coś nagle przypominając, zapytał:
— A może-by pani herbaty wypiła? My ją rzadko kiedy pijemy, ale zaraz można zrobić...
W bokówce, na olchowej, czerwonej szafie stał niewielki blaszany samowar, i Antolka już się z krzesła zrywała, aby biedź go nastawiać. Ale właśnie w chwili, w której Anzelm pytanie swoje uczynił, Jan, położywszy łyżkę na stole, ręce na kolana opuścił i z uśmiechem głębokiego zadowolenia patrzył na Justynę, która w porcyi ciemnego chleba, złotawym miodem posmarowanego, ze smakiem zęby zatapiając, także na niego patrzyła. Oboje mieli uśmiechy w oczach, i pytanie Anzelma usłyszeli dopiero wtedy, gdy je powtórzył.
— Zdaje się — powoli zauważył Jan, — że apetytu po spacerze nie braknie, i może obejdzie się bez herbaty...
— Obejdzie się z pewnością! — zaśmiała się Justyna.
— A ja teraz już na siestrę i nie gniewam się, że sama do ula po miód poszła.
Zaśmiał się tak, jak śmieją się szczęśliwi, bez widocznej przyczyny, głośno, serdecznie z głową w tył odrzuconą, i bez widocznej także przyczyny siedzącą obok Antolkę po włosach pogładził. Poczem łyżkę ze stołu delikatnie ujął i, mleka nią zaczerpnąwszy, powoli do ust poniósł. Rękę miał dużą, w skórę ciemną i grubą obleczoną, bardzo czystą, o szerokiej dłoni i długich, cienkich palcach.
Dnia tego pan Anzelm był niepospolicie ożywiony, mowny, i każde ciekawe oko długo zatrzymywać-by się mogło na tym ociężałym, schorzałym, piętnem wielkich boleści przytłoczonym człowieku, kiedy dziś, pobudzany jemu tylko znanemi uczuciami, dworną uprzejmość i przyjacielską gościnność okazywał, rozmowę z gościem podtrzymać usiłując. Zobaczywszy na ręku Justyny czerwoną pręgę, zapytał: czy pochodzi ona od sierpa? — a otrzymawszy twierdzącą odpowiedz, długo dziwnie migocącemi oczyma na nią popatrzył.
— Ciężka praca! a? chociaż to wszystko od uzwyczajenia zależy. Nie wiem ja tylko, i wątpliwość mam co do tego, czy osoba tak pięknie na fortepianie grająca do takich grubych robót uzwyczaić się może.
Opowiedział, że nieraz, idąc wybrzeżem rzeki, albo przeprawiając się na jej drugą stronę, słyszał ją wspólnie z ojcem grającą.
— Słodka muzyka — uśmiechnął się — uszy głaszcze i serce przenika. To jest prawda; ale druga znów prawda, że tak prawie po całych dniach w instrument stukać, to może i nie mniejsza fatyga, niż pleć, albo żąć...