Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 281.jpeg

Ta strona została przepisana.

tyle prawie dla mnie znaczyło, co życie i szczęście. Widać, że przeznaczonem było, aby wszystkie miody i trucizny z Korczyna na mnie ściekły, bo tam mnie objawiły się te widowiska senne, po których pocieszyć się nie mogłem, i tam mi też gwiazda kochania mego zaświeciła. Może niejeden powie, że nadzieję nierozsądną miałem i że za wysoko odważyłem się spojrzeć, ale ja tak nie myślę. Wszak już, mało nie dwa tysiące lat temu, Pan Jezus równość po świecie ogłaszał, i dużo o niej gadania w tym samym Korczynie słyszałem. Choć ta panna do pańskiej familii należała, ale ja też od niewolników rodu swego nie wiodę, a choć ubogi, żonie i dzieciom kawałek chleba dać mogłem, nie gorszy może od tego, który w te czasy niektórzy panowie jadać zaczynali, a może i spokojniejszy, pewniejszy. Do tego, choć z pańskiej familii ona pochodziła, niewielka z niej była pani... niewielka! Cudze suknie na grzbiecie nosiła, wszystkiego od łaski krewnych wyglądała. Czemużby jej, zdaje się, własnego domu, choć nizkiego, i własnej woli, przy mężu kochanym i kochającym, nie chcieć? Wzajemność zaś, wiedziałem, że mam... wiedziałem. Nie na ślepego przecież patrzyła ona swemi cudnemi oczyma, i nie głuchemu takie rzeczy niejeden raz mówiła, które o wzajemności upewniają. Nie chciała. Nie można nawet powiedzieć, aby jej familia wielkie przeszkody stawiła. Wiem, że były tam ze strony krewnych perswazye i pośmiewiska, ale od ołtarza nikt-by gwałtem jej nie odciągał. Sama nie chciała. I widzieć się ze mną nie chciała, aż ją raz w ogrodzie dopilnowałem i, za rękę chwyciwszy, o przyczyny tego dekretu, który na mnie wydawała, zapytałem. Powiedziała przyczyny takie, że tylko na nie plunąć było warto. Perswadować chciałem i przekonywać; ale wyrwała mi się i uciekła... z płaczem ode mnie uciekła. I sama desperowała, a jednakowoż nie chciała... nie chciała...
Od tej pory zaczął się najgorszy czas jego życia. Tylko co był świadkiem przeraźliwej zawodności wielkich walk i nadziei; teraz poznał zmienność kobiecego serca. Wszystko wydało mu się niepewnem, nietrwałem, marnem.
— Taka mnie ogarnęła zwątpiałość, że wszystko, na co tylko spojrzałem, okazywało mi się w postaci znikomej mary. Dziś jest, myślałem sobie, a jutro rozwieje się i zniknie. Posłyszałem raz jak ksiądz w kościele mówił: „Z ziemi-śmy poszli i w ziemię przemienić się mamy“, — i te słowa nigdy już z głowy mojej nie wychodziły. Gorzej od wszystkiego zwątpiałość ta mnie gniotła, bo żadnej już chęci i żadnego zamiaru do serca nie dopuszczała. Kiedy jeszcze cokolwiek robiłem, to tylko o tym biednym sierotce myśląc, żeby przy mnie z głodu nie zdechł; a dla siebie, to-bym już i palcem nie kiwnął, bo ciągle mnie na myśli stało: „Na co? dla jakiej przyczyny o tę marność i doczesność dbać?“ Przed Bogiem się upokarzałem, ale już tylko o zlitowanie dla nieśmiertelnej duszy swej prosząc; o to zaś, co mnie w tem życiu spotka, bynajmniej nie dbałem, pewien będąc, że wszystko na zawsze utraciłem, a gdybym znów nabył, zaraz-bym znów utracił...