Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 282.jpeg

Ta strona została przepisana.

Jednak, zbyt młodym był może i zbyt proste, zdrowe życie dotąd prowadził, aby w tem zwątpieniu o trwałości i wartości rzeczy ziemskich zastygnąć mógł i zmartwieć. Owszem, tęsknota ku lepszym dniom i żal po ukochanej kobiecie dręczyły go ciągle.
— Nie zaskórną, ale głęboko w sercu zasadzoną tęskliwość, i boleść czułem. Gdyby człowiek mógł łzami do, „grobu ściec, jużbym wtenczas ściekł pewno. Samego siebie lękać się zacząłem, myśląc, że zwaryuję, albo nieprzyrodzoną śmiercią zginę; bo mi też już gałęzie drzew i głębokości Niemna po głowie chodziły. Wstyd mię zejmował, że mocy nijakiej nad sobą mieć nie mogłem, i Pana Boga na pomoc przyzywałem, i niedobrowolnie łzy ciekli mi z oczu. Czasami dźwignę się już z myśli ponurych i samego siebie nauczam; „Siły do kupy ściśnij, na biedę oczy zmruż i rzuć ją pod nogi; a pocieszenia sobie jakiego szukaj, ażeby woli boskiej nie sprzeciwiać się i marnie nie ginąć“. Zdaje się, że już i wyperswaduję sobie, desperacyą odpędzę i dzień, drugi, jak wszyscy ludzie przeżyję. Nie, do życia ochota nie bierze, i choć tak pracuję, że aż cały oblewam się potem, o miłych nadziejach utraconych i o marności wszystkiego myślę. Raz już nawet zaswatałem się do panny jednej i sam pojechałem do niej. Jadąc, myślałem: „Ożenię się i kwita! Chatę zaludnię, rozwesele się i odżyję.“ Ale kiedym przyjechał i na pannę spojrzał: nie! Szpetna ona nie była, ani głupia, i to mi też tajnem nie było, że miłem okiem na mnie patrzyła. Nie, i nie! Tamta przed oczyma stoi, a przytem do, czego inszego już uzwyczajony, co inszego poznawszy i pojąwszy, ani w jej mowie, ani w obchodzeniu się, ani w zamiarach, które objawiała, smaku żadnego znaleść nie mogłem. Dużałem się tak z samym sobą, jak pływacz z wodą, lat może ze trzy, a smętek zdrowia ubierał i czarne myśli się zjadały, aż bezsilny i z jakiemiś dziwnemi, przechodzącemi i znów powracającemi, boleściami na łoże padłem, dziewięć lat potem przez tę chorobę gnieciony, której doktorowie rady dać nie mogli, i hypochondryą ją nazywali...
Znaczenia nazwy choroby nie rozumiał, ale wytłómaczył mu ją jeden z lekarzy, powiadając, że niemoc to jest więcej duszna, niżeli cieleśna, i że ją też duszne lekarstwa więcej niżeli cielesne ukrócić mogą. Zapewne tem dusznem lekarstwem była wielka chęć dopomożenia synowcowi w dźwignięciu się z ruiny i biedy, a także pociecha, którą mu sprawiał widok dorastającego sieroty po bracie. Dziewczynka też, którą Jan naparł się wziąć od matki, mileńka była, weseleńka i zawczasu już porządek w chacie robić zaczęła, a i bratowa, choć płocha i w romansach niepowściągniona, dzieci swoje często nawiedzała i jego doglądała, wesołą swoją gadatliwością babską śmiesząc czasem i rozrywając.
— U Boga i ubity, kiedy każę, drugi raz ożyć może. I ja też wskrzesłem, choć niezupełnie... niezupełnie. Mnie zdaje się, że u ludzi wiele czujących i raz nadmiar zasmęconych nietylko na ciele, ale i na duszy, robią się takie marszczki, które już nigdy całkiem nie znikną. Tak i ja do tej pory nie mogę już ze wszystkiem do zwyczajnego życia powrócić. Ruchliwości wszelakiej, ha-