Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 283.jpeg

Ta strona została przepisana.

łasów, tłumliwych gadań ubiegam, bo śród nich prawie bezprzytomnym się staję. Każdej nieznajomej twarzy ludzkiej najpierw zlęknę się zawsze, nim, pokonawszy siebie, przybliżyć się do niej zdołam. Podczas i boleści mnie napadają: cielesne i duszne. Od zaziębienia, by najmniejszego, w głowie łamania i bólu doświadczam, a kiedy w starych przypomnieniach i zgryzotach pomimowoli utopię się pamięcią, dwa i trzy dni jak martwy leżę, niczyjego widoku znieść nie mogąc i samego siebie prawie nie czując. Ale o to wszystko bynajmniej. Nie duże to dolegliwości, i cierpliwie je przenieść można, spokojność i niejednę przyczynę do uciechy mając...
Cieszyło go teraz wiele rzeczy: domek, na miejscu starego i prawie już walącego się zbudowany; sad, który własnemi rękoma założył; pszczelnik, który Jan umiejętnie pielęgnował i powiększał; dorodny i szanujący go chłopak; łagodna i gospodarna dziewczyna; dobrze przez oboje prowadzone gospodarstwo; zresztą, słońce jasne, kwiaty pachnące, jaskółki gnieżdżące się pod okapem, cichość i spokojność, panujące w zagrodzie, w tej samej zagrodzie, w której żyły dziady i pradziady jego, a on sam urodził się, wyrósł i postarzał: więc nie tylko każdy kącik i każde drzewko, ale każdą jej trawkę i prawie każde ziarnko piasku znał, prawie w przyjaźni i poufałości z niemi żyjąc.
— Te wiatry okrutne, które mnie drogę życia zabiegły, przeszumiały, przeleciały i daleko już ode mnie. Więcej ja teraz dobrych godzin przepędzam niżeli złych, i o to już tylko ubijam się przed Bogiem, aby Jankowi szczęśliwą dole zesłał. Nic też nigdy przeciw jego sercu i żądaniu nie uczynię, a choćbym sam kiedy cokolwiek inszego myślał i żądał, jego myślom i żądaniom wpoprzek nie stanę: owszem, dopomódz w nich postaram się z całej siły i możności. Nie wróg ja jemu, aby mu w czem przeszkody stawić, lub go do czego przymuszać, ale przyrodzony zastępca ojca i, jak ociec, niczego, oprócz tylko jego dobra i szczęścia, nieżądający...
Jan szerokim krokiem przeszedł izbę, pochylił się, stryja w rękę pocałował. Potem, wstrząśnieniem głowy odrzucił z czoła opadłą na nie gęstwinę jasnych włosów.
— Bardzo już państwo zasmucili się oboje. Stryjowi to niezdrowo, a u panny Justyny nawet łezki w oczach widzę. Co tam tak długo rozwodzić się nad staremi czasami!
Słów tych jeszcze nie domówił, gdy pod oknami dał się słyszeć odgłos kroków i wyrazy, dość donośnym, ale dygocącym, głosem wymawiane:
— Ho, ho! znajdę ja go! znajdę bałamutnika tego, zwodziciela, złoczyńcę! Znajdę i ubiję!... tak mi Boże dopomóż, że jak psa ubiję!
Drzwi świetlicy otworzyły się szeroko i naprzód wszedł przez nie trzęsący się staruszek, z kijem w ręku, z twarzą, która ceglastą różowością odbijała od śnieżnej białości włosów i kapoty. Trochę tylko za nim, ramieniem go podtrzymując, ukazała się wysoka, barczysta dziewczyna, dość szczególnie wyglądająca. Na pierwszy rzut oka trudno byłoby poznać w niej tę Jadwiśkę Domuntównę, która, bosa i rozczochrana, w ogromnym fartuchu niosła przez pole