Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 284.jpeg

Ta strona została przepisana.

zielsko dla krów, w porze żniw żęła aż do skąpania się w strugach potu i, snopy do gumna zwożąc, z męzką siłą i zręcznością kierowała parą koni. Teraz miała na sobie suknię z wełnianej materyi, tak jaskrawo szafirowej, że, patrząc na nią, oczy aż mrużyć się musiały, — z obcisłym stanikiem i bardzo długim ogonem, który ciągnął się za nią we flakowatych, niezgrabnych, od rosy i pyłu zabłoconych zwojach. Na głowie jej piętrzyła się „koafiura“, od sukni jeszcze niezwykłejsza: wysoka, kołysząca się, pomadą nasiąkła, jaskrawemi wstążkami i błyszczącemi szpilkami upstrzona. Błyszcząca, bardzo licha brosza ozdabiała jej stanik; liche także, ale błyszczące, kolczyki i bransolety kołysały się u jej uszu i brzęczały u rąk, wielkich, czerwonych. Potężna jej kibić, wśród pola i w stroju pracownicy wiejskiej przypominająca poetyczną i w sile swej dobroczynną Cererę, w tym stroju, zbyt ciasnym i zbyt długim, wydawała się spętaną i niezgrabną. Twarz jej, pięknie szafirowemi oczyma i kasztanowatemi brwiami przyozdobiona, wśród jaskrawych barw i błyskotek uderzała grubością rysów i burakową czerwonością cery.
— Dobry wieczór! — zawołała w progu; ale gdy spojrzenie jej padło na stojącą obok Jana Justynę, zdawać się mogło, że nagle oniemiała.
Stary Jakób zato, uwolniwszy się od ramienia córki, dygocącym krokiem ku gospodarzowi chaty postępował, srożąc się coraz bardziej.
— Gdzie Pacenko? Niech mnie pan Szymon zaraz powie, gdzie tego krzywdziciela i naigrawcę mojego ukrył?... A jeżeli nie powie, to, jak mi Bóg miły, chatę zrewiduję i sam znajdę... A jak znajdę, to pomstę na nim wywrę, za to, że mi kobietę na całe życie nieszczęśliwą uczynił, a mnie w gańbie pogrążył...
— Znowu dziadunia Pacenką nastraszyli? — patrząc na Jadwigę, zapytał Anzelm.
— A jakże! — odzyskając mowę, zawołała. — Taki był dziś spokojny, grzeczny, rozumny, jak już lepiej i niepotrzeba. Zjadł na kolacyą kwaśnego mleka i mówi: „Jadwiśka, pójdziem sobie którego sąsiada odwiedzić“. Może pana Szymona? — zapytuję, — bo już wiem, że gdyby powiedzieć pana Anzelma, zaraz obruszyłby się i powiedział: „Ja do błaznów nie chodzę..“ On zawsze myśli, że pan Anzelm młodym kawalerem jest, a gospodarzem w chacie nieboszczyk pan Szymon. Poszedł, i pięknie, grzecznie szedł sobie, nawet siłę dobrą mając, bo tylko trochę opierał się na kiju; aż tu jak wyskoczą chłopcy z a płotu, jak krzykną mu w samo ucho: „Pacenko przyjechał i znów babulkę zabierze!“ Aż zatrząsł się cały, i żeby nie ja, na ziemie padłby... I już nijak jego nie wstrzymać, ani wyperswadować... drze się naprzód, tak, że i zawrócić go do chaty nie zdołałam...
Stary tymczasem, kijem wywijając i groźnie pokrzykując, z kąta do kąta dreptał, we wszystkie pilnie zaglądał, ciemną bokówkę nawet obejrzał i, do świetlicy wróciwszy, pod wielką kanapą kijem jakiś czas wodził, aż do pieca przydreptał i chciał zajrzeć