Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 287.jpeg

Ta strona została przepisana.

krzyknął do nas ociec. — A ja, choć najmłodszy, ale najśmielszy, przyskoczyłem i, z blizkości na tego człowieka popatrzywszy, takoż Krzyknąłem: — „Oficer, tatku, oficer!“ — Mundur na sobie ten zmarzły człowiek miał cały w dziurach, a czy obuty był, tego i wiedzieć nie można było, bo śniegu nasypało się jemu aż po kolana, i od kolan dopiero wyrastał on z tego śniegu, zupełnie jak drzewniany, plecami do płotu przyparty, żółty na twarzy gdyby wosk, i tylko długie jasne wąsy na brodę mu spadały, a oczy były jak w głowę, wstawione szyby. Jednę rękę miał opuszczoną, drugą bułkę w ściśniętej garści przy gębie trzymał. Odrazu już my domyślili się, że, uchrony od zamieci i chłodu szukając, po polu wędrował, nigdzie nie trafił, bułkę, co ją pewnie w kieszeni miał, z głodu gryźć począł, i tak go śmierć od mrozu pod samym płotem naszej chaty uchwyciła. Stoim my, patrzym, dziwujem się; ociec żegnać się świętym krzyżem począł.. aż tu i matka nadchodzi. W śniegu brnęła, ale szła; cościś ją do tego miejsca parło... Przyszła, spojrzała, rękoma klasnęła i, okropnym głosem wykrzyknąwszy: — „Jezus, Marya! toż to Franuś!“ — na śnieg padła.... Podtenczas i my wszyscy rozpoznali kim ten zmarzły oficer był..
Prawie jednocześnie, gdy stary słów tych domawiał, na uboczu nieco stojąca dziewczyna głośniej już niż wprzódy i z większcm rozjątrzeniem zaszeptała:
— Wielka rzecz! Każdy, żeby tak włosy swoje rozpuścił, pokazałby, że ich nie mało ma... ale nam, prostym dziewczętom, wstydno byłoby tak chodzić!... Oj, oj, włosów dużo! aby rozumu tyle!
Jan teraz prędko do niej przystąpił.
— Niech panna Jadwiga żadnych przytyków nikomu w chacie naszej nie robi; ja panny Jadwigi pięknie o to proszę, — cicho, ale, z czołem poprzeczną zmarszczką przerzniętem, zaszeptał.
— To i co, że pan Jan mnie prosi? — z iskrzącemi się oczyma, odszepnęła. — Może kiedyściś prośba pana Jana i miała dla mnie walor jaki... ale teraz to już widzę, że trzeba mnie zawczasu na ubocz schodzić, aby, broń Boże, pan Jan, z wielkiemi paniami przestawając, mnie za swoję poddankę nie poczytał...
Posrebrzane, pozłacane i paciorkowe bransolety dzwoniły u jej czerwonych rąk, które gwałtownemi ruchami splatała i rozplatała; we wzburzonym jej głosie zadrżały i na kasztanowatych rzęsach zawisły łzy.
— Dla jakiej przyczyny panna Jadwiga tak złości się i alteruje? A czy panna Jadwiga wie, że złość piękności szkodzi? — z trochą szyderstwa sprzeciwiał się Jan.
Stary Jakób, z wyrazem grozy na podniesionem czole, ze wzniesionym w górę żółtym jak wosk palcem, mówił jeszcze:
— Takim-to on sposobem do swego rodzinnego zaciszka powrócił, i jak wartownik nieporuszony u wrót rodzicielskich stanął... Tak już jego, w drzewnianą figurę przemienionego, my wszyscy z ojcem na rękach swoich do chaty wnieśli, a matka, na tapczanie przy nim położywszy się, jak wilczyca wyła...