Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 302.jpeg

Ta strona została przepisana.

gał; szczegóły raziły i odstręczały. Z nieprzezwyciężoną odrazą spoglądała na brudne ciała, niezgrabną odzież, odymione ściany, zgrubiałe i wykrzywione kształty i rysy. W duszę tego wielkiego zbiorowego zjawiska wierzyła i zrozumieć ją pragnęła; ale, aby do jej powłoki końcem palca dotknąć, ciężko z sobą walczyć musiała. Machinalnie cofała się przed trochą rozsypanego na ziemi śmiecia; do choroby prawie dławiły ją zapachy obory i stajni.
Zdolna do zrozumienia najwznioślejszych abstrakcyi i do namiętnego przejmowania się niemi, jak dziecię zdziwione i przelęknione stawała wobec wszelkiej choć trochę suchej i twardej realności życia. Wiedziała o tem, że z tych realności: z faktów, z liczb, z poziomych prac, splata się drabina wiodąca ku ideałom; ideały kochała i rozumiała, ale żadnego szczebla prowadzącej ku nim drabiny własnemi rękami upleść nie mogła. Przeszkadzała jej w tem niezmierna estetyczność i wykwintność przyzwyczajeń i smaku, tudzież duma, prawie bezwiedna, ale całą jej istotą rządząca — duma, nie tyle wysoko urodzonej i bogatej kobiety, ile istoty czującej, że sercem, myślą, smakiem wzniosła się nad wszelką pospolitość, płochość i prozę, że zdolną była do wielkiej czystości i podniosłości życia. Za dumę tę, nie rodową, nie majątkową, lecz raczej z idealistycznego pojmowania życia pochodzącą, do której jednak mimo jej woli i wiedzy mieszało się coś z arystokratyzmu rodu i majątku, — karciła siebie nieraz, wyrzucała ją sobie i ze względu na jedyny rozdział, który ona stanowiła między nią a ukochanym przez nią człowiekiem, i przez głęboką religijność, która wszystkich na ziemi ludzi miłością i pobłażaniem ogarniać nakazywała. Jednak zniszczyć jej w sobie nie mogła, — nie dlatego, aby była słabą i dla siebie pobłażliwą, ale może dlatego, że ta jej właściwość ściekła w nią razem z krwią wielu pokoleń, utrwalała się w atmosferze komfortu, poezyi, wyniesienia się nad wszelkie powszednie sprawy i roboty życia, napełniała jej dom rodzinny, otaczała ją ze wszech stron, gdy z dziecka wzrastała i dojrzewała.
Potem, kiedy Andrzeja nie było już na ziemi, a krąg widzenia stosunków i dążeń wdowy ogromnie zwęził się i zmalał, przyszła pani Andrzej owa pod tym względem do zupełnej z samą sobą zgody. Powiedziała sobie, że, jak ogień i woda tak organizmy wyższe i niższe, istnienia poziome i wzniosłe pogodzić się z sobą nie mogą; że arystokracya ducha, polegająca na zamiłowaniu tego, co czyste i piękne, jest i być ma prawo; co większa, że ona to może stanowi całą racyą bytu ludzkości; że dla tego, co poniżej mozoli się, grzeszy i choćby z piękną duszą, ale w brzydkiem ciele, po świecie chodzi lub pełza, litość i pobłażliwość mieć, w potrzebie pomoc nieść trzeba, ale spokoju swego, samotnych wzlotów ducha, uszlachetnionych przywyknień i smaków w ofierze składać nie należy. Powiedziała to sobie, i ze spokojnem już sumieniem, jak łabędź niepokalany płynęła życiem wysoko nad nizinami, po których zwijały się mrówki, skakały wróble i skrzeczały żaby,