Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 303.jpeg

Ta strona została przepisana.

zarówno od pracowitych owadów jak od płochych ptasząt i obłoconych płazów oddalona.
Nie była wcale słabą, ani dla siebie pobłażliwą. Już z samej jej powierzchowności wyczytać było można energią, niewylewającą się na zewnątrz ruchliwością i czynami, lecz ku wewnętrznemu życiu zwróconą i w ścisłych karbach je trzymającą. Energia ta rozniecała w niej ogniska gorących uczuć, może nawet namiętności, ale zarazem zamykała je w formę spokojną, niby płomię marmurowem naczyniem ogarnięte. Kiedy w dwudziestym szóstym roku swego życia rozstawała się z ukochanym mężem i jedynego jej dziecka ojcem, niepewna, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy, — złośliwi utrzymywali, że usiłowała naśladować Spartanki i inne tym podobne postaci i historye. W rzeczywistości nie naśladowała nikogo; zbyt mocno kochała, aby w chwili owej o jakichkolwiek dawnych myśleć historyach mogła.
Na fizyczne cierpienia żadne nie narzekała nigdy; jednak świeże jej przedtem rumieńce zniknęły bez śladu i na zawsze. Rozpaczy, płaczu jej nikt nie widywał; ale i wesołego jej śmiechu nie słyszano też nigdy. Ceremonialnie czasem uśmiechała się do obcych, przyjaźnie do krewnych i domowników, czule i nieraz z głębokiem uszczęśliwieniem do syna; ale nie śmiała się nigdy. Rażącem to w niej nie było, bo w zupełnej harmonii zostawało z powagą i wyniosłością całej postaci. Ludzi przecież to usposobienie jej, skupione w sobie, trochę zimne i dumne, onieśmielało i odstręczało, a ona nie czyniła nic, aby ich ku sobie pociągnąć. Owszem, osamotnienie, w jakiem żyła, zupełny wkoło niej brak wszelkiego gwaru i żywego ruchu, wydawały się jej jakąś wysokością, na której stała, górując nad pospolitemi duszami i istnieniami. Łatwiej też w ten sposób ukryć mogła cierpienia moralne, a może i fizyczne, które na jej twarzy odrazu zgasiły rumieńce młodości i zdrowia; łatwiej uniknąć, zawsze, dla niej przykrych, zetknięć z wszelką pospolitością lub brzydotą; łatwiej pogrążyć się bez podziału i przerwy w ulubionych zajęciach i tym trybie życia, który odrazu na zawsze sobie wybrała.
Jakie były te zajęcia i ten tryb życia przez dwadzieścia trzy lata pustelniczego prawie jej przebywania w wielkim, dwupiętrowym, murowanym domu osowieckim? Można to było odgadnąć z najbliższego jej otoczenia, gdy w południowych godzinach dnia sierpniowego siedziała u wielkiego okna, w głębokim fotelu i, ręce z robotą na kolana opuściwszy, wzrokiem zamyślonym po zielonych głębiach ogrodu i parku wodziła.
Był to pokój na górnem piętrze, narożny, z dwoma oknami, na istne morze zieloności wychodzącemi. Wysokość sufitu i prawie okrągły kształt pokoju nadawały mu pozór kaplicy, a wrażenie to potęgowało jeszcze stare obicie, okrywające ściany, w wielu miejscach spłowiałe, ale jeszcze błękitne i złoconemi gwiazdami usiane, zarówno jak znaczna ilość wiszących na ścianach malowideł i w przyćmionym rogu pokoju wznoszący się przed klęcznikiem wielki, czarny krucyfiks. Klęcznik był z cennego drzewa, pięknemi