Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 306.jpeg

Ta strona została przepisana.

mierzanem. Wobec skarbu serca, który utraciła i o którym nigdy zapomnieć nie mogła, bogactwa materyalne wydawały się jej marnością, po którą schylać się nie było warto; wobec zapałów i poświęceń, których była świadkiem i w których udział wzięła, dbanie o wygodę i zbytki, poczytywała, co najmniej, za płytkość i pospolitość; wobec publicznych nieszczęść i nędz, którym ze swej pustelni przypatrywała się chciwie i z boleścią, dogadzanie zachciankom własnym i gromadzenie środków, które je czynią możliwemi, stawało przed nią w postaci wstydu i grzechu. Ale nie była samą. Rozumiała dobrze, iż dla dobra syna, dla przyszłości jego, o której w ciche, szare godziny niepojęte dziwy roić lubiła, powinna była przechować w całości to jedno przynajmniej dziedzictwo, skoro drugie, ojcowskie, na zawsze i nieodwołalnie było dla niego stracone. Znowu więc pracowała nad sobą, walczyła, przezwyciężyć usiłowała przyzwyczajenia swoje i najgłębsze instynkta, i znowu — nie mogła.
Ra szczęście, brat męża przychodził jej z pomocą, którą z wdzięcznością przyjmowała; w inną jednak sprawę, stokroć w jej oczach ważniejszą i sercu jej bliższą, mieszania się jego dopuścić nie chciała. Benedykt podobny był w tym wypadku do ostrożnego i lękliwego strategika, który po wiele razy i z wielu stron ku obozowi nieprzyjacielskiemu z wojskiem podjeżdża, nim bitwę stanowczą wydać postanowi. Więc po wiele razy o małym Zygmuncie mówić z bratową zaczynał, to i owo do zrozumienia jej dawał, na myśl nasunąć usiłował; ale ona — zdawało się, że go nie słyszy lub nie rozumie. Nakoniec, pewnego razu, do tego samego pokoju wszedł więcej niż kiedykolwiek zasępiony i, pociągając wąsa, który już wtedy w dół opadając, twarzy jego nadawał wyraz wiecznego zmartwienia, oświadczył, że zamierza otwarcie i bez ogródek o małym synowcu z bratową pomówić. Zapytała go: coby jej dziecku miał do zarzucenia? Odpowiedział, że wyrasta na francuzkiego markiza, nie zaś na polskiego obywatela, — na panienkę, nie na mężczyznę.
Przed panią Andrzejową stał właśnie na stole pięknie wykonany i oprawiony portret dwunastoletniego chłopca, w stroju francuzkim zeszłego stulecia, z aksamitu i koronek złożonym, z opadającemi na plecy strugami fryzowanych włosów. Dziecko było istotnie ładne, delikatne i w malowniczem ubraniu wyglądało na książątko. Oczy matki i stryja zbiegły się na tym portrecie: pierwsze wyrażały miłość i uszczęśliwienie; drugie — lekceważenie 1 zgryzotę.
Z lekceważeniem i zgryzotą Benedykt mówił dalej, że panicza tego na przechadzkach guwerner za rękę prowadzi, pilnie go strzegąc od widoku i poznania wszelkiej rzeczy do świata tego należącej; że jest on fizycznie zamało rozwinięty, w gustach zbyt wybredny, z otaczającymi despotyczny i wzgardliwy; że, nakoniec, jako jedyny środek nadania mu hartu ciała, trzeźwiejszego kierunku umysłowego i przyzwyczajeń lepszych, pan Benedykt doradza oddanie go do szkół publicznych.