Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 308.jpeg

Ta strona została przepisana.

w którym niezadługo potem odegrać się miała jedna ze stanowczych scen życia jego właścicielki.
Bardzo samotne i jednostajne życie prowadząc, pustelnicą zupełną pani Andrzej owa zostać nie mogła. Niekiedy odwiedzano ją, i ona również tu i owdzie ukazywała się w domach krewnych i sąsiadów. Rzeczą więc było, nietylko naturalną, ale nieuniknioną, że raz ktoś zapragnął posiąść jej serce i rękę. I dlatego wydarzyło się to raz jeden, że sposób jej życia i obejścia się zrażały do niej usposobienia płoche i odbierały nadzieję najśmielszym. Tym razem człowiek świeżo przez nią poznany, poważny, nieskazitelny, równe jej położenie w świecie zajmujący, coraz częściej samotne Osowce nawiedzać zaczął, gorącą cześć i sympatyą właścicielce ich okazując. Zamiary, które względem niej żywił, najbliższym jej krewnym powierzył, o wstawienie się ich i pomoc, jak o łaskę największą, prosząc. Wtedy cichy ten zawsze pokój stał się miejscem częstych rodzinnych zebrań, narad, namów, perswazyi.
Nikt prawie zrozumieć tego nie mógł, aby kobieta podówczas trzydziestoletnia, piękna, majętna zagrzebać się miała żywcem w żałobnym prochu wspomnień, wyrzec się na zawsze realnych i każdemu, zda się, niezbędnych uczuć i uciech życia. Nawet rodzina zmarłego Andrzeja, nietylko tego całopalenia od niej nie wymagała, lecz ją od niego wszelkiemi siłami odciągała. Ruchliwa i we wszystko mieszająca się Darzecka za swatowstwami przepadała zawsze. Benedykt miał nadzieję, że wykształcony i z prawości swej znany ojczym zgodniej z własnemi jego wyobrażeniami wychowaniem Zygmunta pokieruje. Przyjeżdżano więc do Osowiec, namawiano, rozpowiadano o cnotach i zaletach konkurenta, o jego szczerych i gorących dla młodej wdowy uczuciach. Ale najwymowniejszym ze swatów było jej własne serce, które za rozkochanym w niej człowiekiem przemówiło goręcej, niżby ona spodziewać się, albo nawet przedtem przypuszczać, mogła. Pomimo woli, przy zbliżeniu się jego, uczuwała, że nie jest abstrakcyjną formułą niewieściej cnoty, ale człowiekiem, zmuszonym do doznawania ludzkich pociągów i pokus. Pomimo woli odzywała się w niej żądza jakby zmartwychpowstania, jakby otrząśnięcia z siebie mogilnych prochów i wyjścia na świat słoneczny, pomiędzy kwiaty. Nęcić ją zaczęła myśl posiadania obok siebie rozumnego i kochającego towarzysza wszystkich chwil życia; tęsknota do ciepła rodzinnego ogniska, jak smutna lilia o kroplę rosy błagająca, wyrastała z grobu, dotąd samotnie i niewzruszenie wznoszącego się na dnie jej serca.
Przyszła nakoniec chwila, w której przyjaciele i doradzcy, ujrzawszy ją słabą, wzruszoną, wymogli na niej wahające się jeszcze i warunkowe słowo przyzwolenia. Odjechali, aby coprędzej radosną wieścią obdarzyć tego, który na nią niecierpliwie oczekiwał; ale zaraz po ich odjeździe w młodej kobiecie podniosła się burza gwałtownych i gorzkich uczuć. Dopóki rzecz była niepostanowioną i w dalekich zaledwie przypuszczeniach ukazującą się, dopóty wywierała na nią urok, odpychany, ale często nieprzezwyciężony. Teraz, gdy wnet już jej życie rozłamać się miało na dwie