Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 310.jpeg

Ta strona została przepisana.

działa go wyraźnie, z doskonałą wypukłością kształtów i dokładnością linii. Milczał; ale ona do niego mówiła — co i jak mówiła, nigdy tego przypomnieć sobie nie mogła; wiedziała tylko, że była to dla niej chwila nieziemskiego zachwycenia, z której obudziła się smutniejsza, ale zarazem silniejsza, niż kiedy, — chwila, której powtórzenia się nigdy pragnąć nie przestała... choć nie powtórzyła się nigdy, tak jak nie powtórzył się wypadek, który ją poprzedził.
Umysł miała jednakże o tyle oświecony, że nie mogła nie rozumieć, iż wizya, której doświadczyła, była złudzeniem zmysłów, doznanem przez wyjątkowy w owej chwili stan jej ciała i ducha; niemniej pozostawiła w niej ona ślad niezatarty i z upływem czasu pogłębiać się mający. Na swój sposób i nie zupełnie prawowiernie matka Zygmunta religijną jednak była głęboko i żarliwie. Zewnętrzne praktyki spełniała rzadko; drobiażdżki noszące imię świętości: obrazki, posążki, poświęcane paciorki i t. p. wydawały się jej oznakami czci błahemi, nieestetycznemi, niegodnemi idei Bóstwa. Natomiast idea ta była jej nieskończenie drogą i świętą; wiara w ideał doskonały i niedościgniony, w potęgę i dobroć najwyższą i opiekuńczą stanowiła niezbędną potrzebę jej duszy, i nietylko nie zachwiała się w niej nigdy, lecz w życiu pełnem samotnych rozmyślań i cierpień dościgła niezwykłej, mocy. Wierzyła także w istnienie zagrobowe, bo niepodobnem jej się wydawało, aby duchy ludzkie, jak zdmuchnięte świece, gasnąć mogły nagle i nazawsze; bo myślała, że Stwórca nie mógł daremnie dać stworzeniu swemu poczucia i pragnienia nieskończoności, z którego powstały wszystkie tego stworzenia wielkie dążenia i dzieła. Wierzyła więc niezłomnie w zaświatowe istnienie Andrzeja, i zrazu nieśmiało, potem z coraz żywszą nadzieją, myślała, że kto wie, czy miłość jej, trwałością i siłą swoją nie okupiła sobie prawa wniknięcia w krainę nieznaną i dosięgnięcia tego, ku któremu od tak dawna wzbijała się bezustannym płomieniem ofiary.
Jak martwy przedmiot poruszać się zdaje przed oczyma tego, kto się weń długo wpatruje, tak cel niedościgły, ale długo i wyłącznie myśli i uczucia człowieka na sobie skupiający, zdaje się ku niemu zstępować i przybliżać. Przez długie godziny klęcząc przed krzyżem, symbolem męczeństwa za ideę poniesionego, które w jej osobistem życiu tak stanowczą odegrało rolę, kobieta, która przez lat dwadzieścia kilka ani razu nie zdjęła z siebie żałobnego stroju, pomimowoli i wiedzy przemawiać nieraz zaczynała do tego, po kim strój ten nosiła. Przemawiała czasem z zupełną i dziwnie uszczęśliwiającą wiarą, a czasem tylko z nieśmiałą nadzieją, że jest przez niego słyszaną. Nikt z ludzi nie słyszał tego, co ona mówiła i opowiadała jemu, — nietylko o sobie, ale i o tem, co on na ziemi najbardziej kochał i za co śmierć poniósł. Był to jedyny powiernik jej cierpień, tęsknot, pragnień, obaw i tego błysku szczęścia, który raz oświecił jej samotne, ciche, prawie klasztorne życie.
Wkrótce potem, gdy przekonała siebie i innych, że ani przeszłości zapomnieć, ani w objęcia nowej, chociażby najpromienniejszej, przyszłości rzucić się nie może, jeden z nauczycieli małego jej