Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 311.jpeg

Ta strona została przepisana.

syna odkrył w nim talent malarski. Ile w tem odkryciu, z tryumfem matce oznajmionem, było prawdy, a ile złudzenia, lub może chęci przypodobania się pani domu, p. Andrzejowa o tem nie pomyślała. Od dzieciństwa w kierunku estetycznym starannie kształcona, grać i rysować umiejąca, nie posiadała przecież znajomości sztuk pięknych dość gruntowej, aby przez nią odkrycie to zgłębić i sprawdzić. Może zresztą sprawdzenie takie względem dwunastoletniego dziecka nie było możliwe. Odrazu i niezłomnie uwierzyła w miłą sobie wiadomość, przyjęła ją nawet bez zdziwienia i uniesienia, jak coś, czego spodziewała się zawsze i co koniecznie stać się musiało.
Zawsze i mocno była przekonana, że w synu jej i Andrzeja prędzej lub później objawić się musi jakaś zdolność nad pospolity poziom go wynosząca, jakaś niby iskra z krwi rodziców przez naturę wzięta i na jego czole w gwiazdą pierwszej wielkości rozniecona. W mniemaniu jej inaczej być nie mogło: syn jej i Andrzeja człowiekiem pospolitym, takim, jacy składają szare i bezimienne tłumy, być nie mógł. Bez podziwów więc i uniesień, ale z głęboką radością, wieść o rodzącym się talencie Zygmunta przyjęła, i odtąd, całe jego otoczenie, wszystkie na niego wywierane wpływy, przedtem już pierwiastkami wykwintu i piękna przesycone, skierowane zostały ku rozwijaniu w nim estetycznych zdolności i gustów.
Pełne delikatnego wdzięku i wybujałych wymagań dziecko — w cieplarnianej atmosferze osowieckiego domu czy pałacu wzrastające i tak od otaczającego je świata oddalone, jakby mieszkańcem jego nigdy być nie miało, — rwało się istotnie do ołówka, potem do penzla, z niecierpliwością, przypisywaną ognistemu temperamentowi, z fantastycznością, za niemylną oznakę gieniuszu poczytywaną. Biegli i coraz kosztowniejsi nauczyciele wróżyli mu przyszłość wielkiego artysty, o której on słuchał z rozkoszą, każdy szczegół własnej osoby i codziennego życia tak wyjątkowym uczynić usiłując, jak wyjątkową być miała przypadająca mu w świecie rola wybrańca. Jak promienie słońca skupiają się w soczewce, tak wszystko, co go najbliżej otaczało, starania swe i uwielbienia skupiało w nim, i tak z kolei Zygmunt własne swe myśli i rojenia na samym sobie skupiał. Wszystko, co istniało poniżej tej wysokości, na której, niedorostkiem jeszcze będąc, w mniemaniu swojem stanął, wydawało mu się brzydkiem, niegodnem uwagi, nawet brudnem i wstrętnem. Nad sobą widział tylko przyszłego siebie. Był środkowym punktem świata dla wszystkich, których widywał i dla samego siebie, w oczekiwaniu, aż stanie się tem samem dla ludzkości, to jest dla tej specyalnej ludzkości, która ma gładką skórę na twarzy i rękach, estetyczne ubranie i zna się na sztukach pięknych.
O innej słyszał wprawdzie i czytywał nieraz, ale nie żywił dla niej uczuć żadnych: ani ujemnych, ani dodatnich. Po prostu: nie myślał o niej, nie dbał o nią, nie istniała ona dla niego. W zamian rósł i dojrzewał w absolutnej pewności, że jest jednym z najdostojniejszych członków owej znanej mu i pokrewnej ludzkości, i że w przyszłości stanie się jednym z jej ulubieńców i bożyszcz.