Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 312.jpeg

Ta strona została przepisana.

Przyszłość ta błysnęła mu nie prędko, raz jednak błysnęła. Po wielu latach, daleko od rodzinnego miejsca spędzonych, po długich studyach, długo niepomyślnemi próbami najeżonych, obraz przez niego wykonany wyróżnił się z pośród wielu innych i ściągnął na siebie przychylną uwagę znawców. Właściwie nie był to obraz, ale obrazek, rozmiarami drobny i z pomysłem dość pospolitym, ale w którego wykonaniu, pomimo niejakich usterek technicznych, czuć było pracowicie wybijającą się na wierzch zdolność. Pospolitość pomysłu i techniczne usterki krytykowano, lecz młodą zdolność przychylnie zachęcano do dalszej prący. Powodzenie obrazka zwiększyła o wiele wiadomość, że malował go człowiek majętny, z bytem niezależnym i dość wysokiem towarzyskiem stanowiskiem.
Spodem płynęły szepty, mniej lub więcej wiernie historyą jego ojca opowiadające. Uznanie takie sztucznie wydęło rozgłos imienia młodego malarza i pierwszej roboty, z którą popisywał się on publicznie. Ale ani on sam, ani jego matka o sztuczności tej nic nie wiedzieli, a pochwały i zachęty raz jeszcze w ich umysłach sztucznemu wydęciu i powiększeniu uległy.
Dla pani Andrzejowej była to chwila prawie upajającego szczęścia. Ziściły się jej najgorętsze pragnienia! Z ekstazą prawie myślała, że na tym samym ołtarzu, na którym zgorzał Andrzej, syn jej składać będzie ofiary geniuszu i pracy. Będzie on, wspólnie z garstką wybranych, światłem roznieconem w ciemnościach, chlubą poniżonych, świadectwem życia dla pozornie umarłych. Jego natchnienia utworzą jednę z desek ratunkowego mostu, mozolnie budowanego nad przepaściami unicestwienia i zguby; wytworzą jednę z cegieł do budowania arki, która płomienie życia przenosi na drugą stronę gaszącej je powodzi.
Ta myśl panowała w niej nad wszystkiemi innemi. W okazywaniu uczuć swoich, jak zwykle, powściągliwa, w głębi szalała prawie z radości i dumy. Na powierzchowność jej wybiło się to promiennością cichą, ale stałą. Częściej niż wprzódy ukazywała się pośród ludzi, żądna może usłyszenia tego, co o jej synu mówiono, a może w radości swej większy do nich pociąg czująca. Ale w długie zimowe wieczory, przy świetle lampy, obszerny i wysoki pokój oświecającej, albo w letnie gwiaździste noce, od których przez otwarte okna płynęły do tego pokoju potoki szmerów i woni, dłuższe niż kiedy godziny spędzała przed czarnym krzyżem, na klęczkach. Bogato oprawnej książki, na klęczniku spoczywającej, nie otwierała prawie nigdy, ale z ust jej płynęły natchnione słowa dziękczynienia i błagania. Tyle lat, w tem miejscu, z zamkniętego przed światem swego serca wylewała tyle łez i skarg! Teraz o szczęściu i nadziejach swoich opowiadała duchowi Andrzeja, w którego związek z własnym duchem, w miarę upływającego czasu, co raz mocniej wierzyła.
Działo się to przed czterema laty. Dziś, prawie pięćdziesięcioletnia, p. Andrzejowa wyglądała na daleko młodszą, niż była. Kibić jej, zawsze okazała, w ostatnich latach wypełniła się jeszcze i zmężniała. Biła z niej niepospolita siła i powaga. W wielkiej