Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 326.jpeg

Ta strona została przepisana.

by się musiało to dziecko zbytku i pieszczot, gdyby miłość jego dla męża, jedyna, na jaką zdobyć się mogło, nieodwzajemniona, zdeptana, zagasła...
Na swojem, i więcej niż na swojem, bo na syna swojego, sumieniu czuła odpowiedzialność, nietylko już za szczęście, ale i za duszę, tej niewinnej dotąd i kochającej istoty ludzkiej. W samej sobie nosząc wierność niezłomną, syna, poprostu, zrozumieć nie mogła. Przed dwoma laty przecież widziała go zakochanym w Klotyldzie. Jednak o wystygnięciu tego uczucia wiedziała z większą jeszcze pewnością, niż sama Klotylda. Przed dwoma miesiącami odprawiła jednę ze swych służących, którą Zygmunt nazywał modelem do Fryny, i w której towarzystwie parę razy spostrzegła go była w parku. A teraz te wycieczki do Korczyna? Kochał-że on naprawdę Justynę, a miłość dla Klotyldy byłażby w nim tylko omyłką zmysłów, czy wyobraźni? Ależ, gdyby ją kochał prawdziwie i silnie, byłby ją pojął za żonę! Ona małżeństwa tego nie chciała, sprzeciwiała się mu: to prawda; przymusu jednak na jego wolę, gdyby ją był stanowczo objawił, nie wywierałaby nigdy. Sam wahał się, namyślał, chciał i nie chciał, nakoniec odjechał, i zdawało się, że o wszystkiem, co go z Justyną wiązało, zapomniał. Teraz jednak... znowu... Co to wszystko znaczyło?
Czule, macierzyńsko obejmowała synową, głowę jej do piersi tuliła, i z łagodnym spokojem pocieszała ją wszystkiem, czem mogła; o jej obawach i cierpieniach poważnie z Zygmuntem pomówić przyrzekała, a na dnie duszy snuła rozpaczliwe myśli i pytania.
Kiedy młoda kobieta, której uczynione zwierzenia, a także pieszczoty i obietnice matki, ulgę przyniosły, blada i spłakana, ale już znowu uśmiechająca się do życia, wyszła do ogrodu, aby swe ulubione kwiaty obejrzeć, pani Andrzejewa powstała i poruszyła stojący na stole dzwonek.
— Dokąd pan Zygmunt pojechał? — zapytała zjawiającego się we drzwiach lokaja.
Miała jeszcze trochę nadziei, że, pojechał nie do Korczyna, a usłyszawszy odpowiedź, która jej tę nadzieję odebrała, po chwilowem milczeniu rzekła jeszcze:
Skoro powróci, powiedz-że, proszę, aby zaraz przyszedł do mnie.
Po odejściu służącego długo sama jedna stała pośrodku pokoju, z pękami splecionemi i opartemi o stół, zapełniony dziennikami i książkami. Na blade jej policzki wystąpiły plamy ognistych rumieńców. Tyle w samotności rozważała i myślała, że nawet namiętna miłość macierzyńska nie mogła jej wzroku utrzymać w bezwiednej ślepocie; to zaś, co niezupełnie jeszcze dokładnie, ale już spostrzegała, było grubą chmurą, zachodzącą na jej wszystkie pociechy i chluby.