Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 327.jpeg

Ta strona została przepisana.
XIII.

W ostatnich dniach lipca, kiedy część zboża jeszcze nie zdjęta stała na korczyńskich polach, Witold i Justyna postępowali drogą wiodącą z Bohatyrowicz do Korczyna. Szli prędko i rozmawiali żywo, tak żywo i z takiem zajęciem, że aż na policzki młodej panny wybiły się gorące rumieńce, a oczy jej, zazwyczaj trochę pochmurne, jaśniały radością. Nie zatrzymując się i nawet kroku nie zwalniając, wyciągnęła rękę do młodego krewnego.
— Dziękuję ci, Widziu, z całego serca dziękuję, — z niezwykłem sobie wylaniem mówiła. — Wszystko, co mi powiedziałeś, przejęło mię głęboko. Od niejakiego czasu te same myśli przechodziły mi przez głowę, tylko ich tak wyraźnie układać nie umiałam; bo, widzisz, nie jestem ani uczoną, ani pod żadnym względem wyjątkową... sama jednak nie wiem dlaczego, dostrzegłam już w życiu wiele rzeczy marnych i trochę ważnych...
Z wesołym uśmiechem, dodała:
— Nudziłam się okropnie i może z nudy wymyśliłam sobie to wszystko, o czem ty daleko lepiej i więcej wiesz ode mnie...
Spojrzał na nią z boku i filuternie.
— A teraz nie nudzisz się? — zapytał.
Przecząco wstrząsnęła głową.
— Nie, od niejakiego czasu — nie! Chociaż, przyznani ci się, że jeszcze dobrze nie rozumiem...
Urwała.
— Czego jeszcze nie rozumiesz?
Po chwilowem wahaniu się odpowiedziała zcicha:
— Tego, co czuję, i tego, co myślę...
— Brak przygotowania — zauważył Witold; ale zaraz dodał wesoło: — wyjaśni się to zapewne, bo i, doprawdy, dlaczegożbyś nie miała pójść nową drogą?...
Zarumieniła się jeszcze ogniściej i z żywością szepnęła: