Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 330.jpeg

Ta strona została przepisana.

was obchodzi, że komuś szkodę zrobicie? Czy wy macie serce, albo sumienie, osły, łajdaki, gałgany!...
— Mój ojcze... — spróbował przerwać Witold.
Ale Benedykt, jakby właśnie prośbę tę chciał udaremnić, więcej jeszcze głos podniósł.
— Czy ty myślisz — wciąż do parobka się zwracając, — że ja ci to daruję? Żniwiarkę do naprawy poślę, ale co za nią w mieście zapłacę, to ci z pensyi wytrącę...
Na te słowa chłop krępy, w siermiędze, po raz pierwszy kudłatą głowę z ramion wysunął i mrukliwie przemówił:
— Nie wytrącajcie, panoczku, bo z czegóż ja z dziećmi żyć będę?...
— Z głodu nie zdechniesz!... — krzyknął Benedykt. — Ordynaryą masz... dach nad głową masz... krowę nawet trzymać wam pozwalam... A gdybyś zresztą i ziemię miał gryźć, wytrącę... jak Boga kocham, wytrącę!... żebyś nauczył się, łajdaku, własność cudzą szanować!
— Mój ojcze! — głośniej niż przedtem przemówił znowu Witold i wyprostował się z nad żniwiarki, której zepsucie bacznie i prędko obejrzał. — Mój ojcze, ja się na tem znam trochę... W przeszłym roku, tam, gdzie lato spędziłem, żniwiarki psuły się często, a ja przypatrywałem się jak je naprawiano. Tę można będzie naprawić w domu, małym kosztem i prędko... ja sam się tem zajmę... Maksymowi nie trzeba będzie nic z pensyi wytrącać...
Zwrócił się do parobka, który, czapkę mnąc w ręku, z nogi na nogę przestępował, wzdychał i coś niewyraźnie mruczał.
— Słuchaj, Maksymie, czy ty rozumiesz jak ta żniwiarka zrobiona i jakim sposobem żąć może? Pewno nie rozumiesz, i dlatego ją zepsułeś, że nie rozumiesz... Otóż, popatrz i posłuchaj: ja ci to zaraz pokażę i wytłómaczę...
Łagodnie, powoli, dobierając wyrażeń dla chłopa zrozumiałych, z łatwością świadczącą o blizkiem obeznaniu się z ludem, Witold mówił przez dobry kwadrans i części składowe narzędzia i połączenia ich żywemi gestami pokazywał. Parobek, w postawie pokornej i ociężałej, słuchał, zrazu leniwie i tylko z przymusu, ale po kilku minutach pochylił się i, to na żniwiarkę, to znowu na mówiącego, spoglądać zaczął z ożywieniem i ciekawością. Kiwał przytem głową na znak zdziwienia lub zrozumienia, zcicha pomrukiwał, wskazywanych sobie części żniwiarki grubemi i węzłowatemi palcami dotykał.
— No, widzisz — prostując się, kończył student, — nic tu takiego mądrego niema, i tylko w obchodzeniu się z tą machiną trochę trzeba ostrożności i uwagi. Jutro obadwaj wstaniemy o świcie, machinę do kowala zawieziemy, a w jaką godzinę po wschodzie słońca będziesz już mógł w pole z nią wyjechać. Straty nie będzie żadnej ani nam, ani tobie...
Ostatnie słowa widocznem zadowoleniem okryły ciemną, gęsto obrosłą twarz chłopa. Schylił się i, z głośnem cmoknięciem, całując rękaw surduta Witolda, z uśmiechem i głośno przemówił: