Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 332.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Nie lękaj się, ojcze, — zwolna wymówił, — nikt nie usłyszał, że ze czcią imię twojego brata wspomniałem!...
Ciemny rumieniec od siwiejących, gęstych włosów aż po kołnież koszuli okrył twarz Benedykta. Zmieszał się więcej jeszcze niż wtedy, kiedy Witold jego pokorną względem wierzyciela uniżoność zauważył. Złagodniał też, i w bramie ogrodzenia, które dziedziniec folwarczny z dworskim rozdzielało, mówić zaczął:
— Każdy za młodu ma swoje marzenia i teorye, którym później praktyka kurtę kroi. Łbem muru nie przebijesz, a ci ludzie, gdybyś i miodem ich smarował, będą zawsze leniwi i nieżyczliwi...
— Cóż dopiero kiedy się ich pieprzem karmi! — uśmiechnął się Witold.
— A kto ich tam do dyabła chce pieprzem karmić! — z odradzającem się rozjątrzeniem rzucił Benedykt.
— Naprzód — zaczął Witold — aż nadto nasypało się go im do garnków z przeszłości, a potem...
Stanął i, zwracając się twarzą ku folwarcznemu dziedzińcowi, na czworaki wskazał.
— Wszak nie myślisz pewnie, ojcze, że ludzkie energie i uczucia rozwijać się mogą w tych okopconych i przeludnionych izbach? Mówiłeś przed chwilą, mój ojcze, że dach nad głową mają i ordynaryą biorą... w dodatku trzydzieści rubli na rok, które zmniejszają się przy każdej szkodzie, uczynionej przez nieoświeconą i niezgrabną rękę... Istotnie, jest to byt, mogący wzniecać i rozwijać gorliwość, dbałość, życzliwość...
— A więc — wybuchając, przerwał Benedykt, — więc wynajdź sposoby na budowanie dla nich pałaców i żywienie ich pasztetami... bo ja i sam ani pałacu sobie nie wystawiłem, ani pasztetów nie jadam... Tak krawiec kraje, jak materyi staje. Kiedy sam z kredką w ręku zaczniesz kroić, przymierzać, łatać i koniec do końca tak ciągnąć, aby je związać, że ci czasem aż ciężkie poty na skórę wystąpią, wtedy przekonasz się, co to jest praktyka, i w ogólności, co to jest w naszych warunkach życie... oj, życie!
Roziskrzonemi oczyma spojrzał na syna.
— Chciałbym — trochę ciszej dokończył, — chciałbym bardzo, abyś, wracając po ukończeniu nauk, mnie już tutaj nie znalazł... abym już wtedy był tam, gdzie... to... tamto... sobie dawno poszedł... to... tamto... Andrzej! I mnie byłoby lepiej, i tobie...
— Mój ojcze! — przerażonym głosem chciał przerwać Witold.
Ale Benedykt przerwać sobie nie dał:
— Tak — kończył, — najpewniej byłoby lepiej... bo gdybyś miał do mnie przywiązanie...
— Wątpisz o niem, ojcze!...
— Wątpię. Ale ponieważ tego niema... niema... no, to gdyby stary grat ustąpił, mógłbyś samowładnie w Korczynie rządzić i, chłopów za pasterzy przebrawszy, razem z nimi położyć się nad strumykiem i w dudkę gwizdać...
Wymówiwszy te słowa, koniec wąsa do ust włożył i, z pochylonym karkiem, ciężko, prędko, szerokiemi krokami ku domowi