Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 335.jpeg

Ta strona została przepisana.

nad talerzem, oraz Witolda, który, wciąż blady i smutny, powiek prawie nie podnosił, wszystkie spojrzenia zwracały się na Justynę. Kirło, spostrzegłszy, że Justyna ku karafce rękę wyciąga, z pośpieszną, lecz i pełną uszanowania, galanteryą, do szklanki jej wody nalał, poczem o wartości i piękności Wołłowszczyzny znów mówić zaczął:
— Pałacyk szyk! zaniedbany teraz, co prawda, ale gdyby go odrestaurować, urządzić... byłaby rezydencya pańska, rozkoszna...
Kirło końce palców swoich pocałował, a Orzelski, który niegdyś przez Wołłowszczyznę przejeżdżał i pałacyk widział, ustami pełnemi omletu cmoknął.
— Caca pałacyk... caca! — zawołał i palcem w powietrzu wykręcać zaczął.
— Wieżyczki, balkony, łamańce, wykrętasy... tylko że z drogi patrząc, zdaje się, iż zaraz to... runie!
— Nie runie. Pałacyk nie runie: wyrestauruje się, odświeży, urządzi, gdy tylko właściciel tego zechce... a zechce wtedy, gdy zrobi projekt ożenienia się. Ale co grunt, to, że Wołłowszczyzna posiada osiem folwarków ze śliczną glebą, a w tych folwarkach, jak u Pana Boga w spiżarni, wszystkiego pełno: lasy, stawy, ogrody, pachty, młyny, dwie gorzelnie; dawniej fabryka czegoś tam była i przynosiła dużo, a choć upadła, znów powstać może i dużo przynosić. Wszystko tam, co prawda, podupadłe i zrujnowało się, ale podniesionem i wyrestaurowanem być może, gdy tylko Teofilek zechce, a zechce najpewniej wtedy, kiedy się ożeni; żoneczka rozumna i energiczna do gospodarstwa go zachęci i pieszczotami, rozumkiem, taktem swawolnego ptaszka w gniazdku zatrzyma...
Tak mówił Kirło i w pół żartobliwie, wpół z rzetelną admiracyą, na Justynę patrzył. Filuternie i uniżenie przymilone jego rysy zdawały się do niej przemawiać: „Uwielbienia godna jesteś już przez to, żeś wzrok jego zwrócić na siebie potrafiła, a gdy to wielkie, cudowne szczęście, które ci prokuruję, posiędziesz, bądź na uniżonego sługę swojego łaskawą!“ I wszyscy zresztą, oprócz Benedykta i Witolda, na Justynę spoglądali; w spojrzeniach i uśmiechach pani Emilii, Teresy, nawet niedorosłej Leoni, którą opowiadania Kirły zaciekawiły i ożywiły, wyraźnie malowały się wykrzykniki: „Dziwne, nadspodziewane szczęście! cud prawdziwy nad biedną dziewczyną, przez Opatrzność okazany!“ Pani Emilia myśli te nawet słowami wyraziła.
— Prawdziwy zaszczyt sprawi pan Różyc kobiecie, którą za żonę wziąć zechce... taki ród, majątek...
— Ach, i takie serce! — przerwała jej Teresa.
— A pałacyk! ach, mamciu, pałacyk! to najmilsze ze wszystkiego! — wykrzyknęła, podskakując na krześle Leonia, która przed niewielu dniami tak gorąco a nadaremnie błagała ojca o posągi i nowe meble do korczyńskiego salonu.
Justyna przez cały ciąg wieczerzy milczała. Nie mogła jawnie odpierać, ani przyjmować spadających na nią spojrzeń, uśmiechów, półsłówek, bo nie były jawnie ku niej zwracane. Rzadko podnosiła