Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 338.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Jak ojca kocham! — srożył się jeszcze student. — Bo to, widzisz, zakała świata! Gdyby nie tacy jak on, świat-by już był daleko... daleko. — A nam o to przecież idzie... ty nie masz może podjęcia, jak nam o to idzie... — o idee... o ludzką godność, wolność... W ogień-bym za to wskoczył, rodzonego ojca mógłbym się wy...
Wstrzymał się, nie domówił, trochę ochłódł. Nagle w twarz kuzynki przenikliwie spojrzał.
— Czy ty, Justynko, za to dziurawe sito pójdziesz?
Zaśmiała się znowu.
— Masz taki sposób pytania, Widziu...
— Wiesz dobrze o kim mówię... No, za tego welinowego człowieka, jeżeli oświadczy się o ciebie, pójdziesz?
Wzruszyła ramionami.
— Mój drogi — zwolna odpowiedziała, — czyż-bym mogła odrzucać od siebie tak wielkie, niespodziewane, cudowne szczęście... taki zaszczyt i łaskę? Sam pomyśl, czyż-bym mogła?
Zdawało mu się, że w jej głosie dosłyszał tłumiony śmiech, ale twarz miała poważną, surową i niezwyczajnie błyszczące oczy.
— Uderzył się w czoło.
— At! — rzekł, — niczego z kobietami pewnym być nie można! Zdaje się, żeś rozsądna, a ty może i pstro masz w głowie, czy ja wiem? Na Buszmanki was wychowują, i wszystko na świecie gotowe jesteście zrobić, byleby was ładnie ufarbowano. Ale tymczasem, nim wielką panią zostaniesz, na wesele Elżusi pójdziesz... wiesz? Marynia tam także będzie; już ja to u pani Kirłowej uproszę, byle-by tylko pod opieką cioci Marty, którą także podejmuję się namówić...
W tej chwili drobne jakieś ręce ramię jego objęły i prawie dziecinny głos tuż przy nim zawołał:
— Widziu, i mnie weźcie na to wesele... już mnie o niem Zofia tyle nagadała... ona krewna pana młodego i zaproszona... tańczyć będą... i ja chcę potańczyć!
— Z największą ochotą! — zawołał Witold, — choć raz zobaczysz w Korczynie coś więcej nad dom i ogród!
— Nie żartuj, Widziu, — krzywiąc ładne, blade usta, skarżyła się dziewczynka: — mnie tak nudno... nudno ciągle u mamy w pokoju siedzieć, albo po tych alejach w ogrodzie chodzić...
— Patrzcie! — sarknął młody człowiek, — od ziemi ledwie odrosła, a już nudzi się! Czy nie zaczynasz już i na nerwy chorować, moja ty... przyszła Buszmanko!...
Dziewczynka skarżyła się dalej:
— A pewno! Głowa mię boli często! Wiesz, Widziu, wolę już być na pensyi, bo tam choć rozmaitości więcej... Całe moje szczęście, że dla cioci Marty pantofle wyszyłam.
Tu żółta jej twarzyczka, zdradzająca niedokrwistość, rozjaśniła się uśmiechem prawdziwie dziecinnej radości.
— Śliczne pantofle! — zawołała. — Jutro je cioci oddam! Toż dopiero będzie rada, rada!