Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 340.jpeg

Ta strona została przepisana.

ne? Czy i Witold tam był? Wieczne dziwy! Czy myślicie przerobić się na chłopów? Było to tak: Tego dnia, dużo jeszcze przed zachodem słońca, gdy Justyna po parogodzinnem wtórowaniu na fortepianie ojcu, przyszła do tego pokoju i w nadchodzący wieczór jak w pustą jamę patrzyła, czem go zapełnić nie wiedząc, w otwierających się drzwiach, zasapana trochę od szybkiego biegu, w swojej odświętnej, bordowej sukni, stanęła Elżusia; stanęła, krępą figurkę wyprostowała, zadarty nosek podniosła i zagadała:
— Czy tu przyjmują, czy nie przyjmują? Jeżeli przyjmują, to dobry wieczór; a jeżeli nie przyjmują, to bywajcie zdrowi! Bardzo słusznie. Przyszłam panienkę na świeży miód zaprosić...
Siadając na krześle, podanem jej przez Justynę, trzepała dalej:
— Ten gamuła Julek sprzeczał się ze mną, że nie będę miała śmiałości iść do dworu, i z radą wystąpił, żebym koło oficyny szła i w kuchni spytała się: czy do panienki można?... Ale ja nie taka! Czy to ja pies, żeby koło kuchni chodzić? Bardzo słusznie. Poszłam sobie prostą drogą, przez ganek, do sieni, aż tu nie wiem gdzie iść... na prawo, czy na lewo? Na szczęście, do sieni weszła panna Marta, taka sroga; ale ona nie zlękła się jej wcale, bo i czegóż lękać-by się miała? Nie przyszła przecież kraść i nie jest psem, aby ją można było wypędzać! Bardzo słusznie! A gdyby i samego pana Korczyńskiego potkała, nie zlękłaby się również, choć on jest arystokrat. Ale on sobie, a ona sobie. U ojca rodzonego mieszka, cudzego chleba nie je i nikt na nią żadnego postrachu, ani pośmiewiska wywierać nie ma prawa. Jednego tylko Boga lęka się, po Bogu ojca, a więcej to już chyba takiego człowieka na świecie niema, którego-by ona lękać się mogła.
Ciekawie rozejrzała się po ścianach i sprzętach pokoju.
— Nic osobliwego — zauważyła — w naszej świetlicy może jeszcze i piękniej. Na dole to prawda, że pokoje piękne, ale nadmiar, chyba ot, że podłogi błyszczą się jak szkło, i to jest bardzo ładnie... ale dziw wielki, że u króla żonka piękna! Bardzo słusznie.
Prawdę powiedziawszy i pod sekretem, ojciec kazał jej iść do dworu i spróbować: czy też panna Justyna do chaty ich przyjść zechce? — „Idź, i niby to na miód zaproś!“ Bardzo słusznie. Kto spólnie z nami pracował, niech z nami i zabawi się; kto naszej gorzkości spróbował, niech i słodkości pokosztuje. Ale ona wie dobrze o co jej ojcu idzie. Zachychotała.
Ociec ambicyant taki, że już i przenieść nie może, aby w sąsiedztwie państwo bywali, a u niego nie. Powiedzieć... za nic tego przed nikim nie powie; ale już ja wiem, że jemu to smętliwie... A teraz i z tym procesem, co go z panem Korczyńskim zaprowadził, wielką alteracyą ma. Słyszę, w miasteczku mu powiadzieli, że adwokat apelacyą, czy co tam takiego, nie w czas podał i że wszystko przepadnie... Może ociec myśli, że przyjdzie z panem