Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 342.jpeg

Ta strona została przepisana.

buraków wydeptanej Fabian głośny pocałunek złożył na ręce Justyny, a wnet potem, obie już ręce na kłębach opierając, zaczął:
— Bardzo jestem kontenty i najuniżeniej dziękuję, że otrzymać mogłem tę promocyą, której tak często sąsiedzi moje doświadczają. Bo choć oni troszkę i bogatsi ode mnie, ale ja również sam sobie pan jestem i, znacznym nie będąc, mogę być zacnym» Proszę pani dobrodziejki naprzód postąpić... z ukontentowaniem proszę!
Fabianowa zaś, usta sznurując, dygała i w wyciągającą się ku niej dłoń Justyny wsunęła rękę kościstą, do pomarańczowej prawie barwy ogorzałą, od spracowania twardą. Trochę była zakłopotana i bardzo zajęta tem, aby okazać się nietylko przystojną, ale i dworną, nad to, co ją otaczało, nieco wyższą. Za mężem powtarzała:
— Proszę... z ukontentowaniem proszę!
I, po zagonach buraków idąc, stopą w gruby trzewik obutą zrzucała suche gałązki ze ścieżki, którą szła Justyna.
— Śmiecie u nas, — tłómaczyła się, — zwyczajnie jak na małem gospodarstwie... pani do tego nie przywykła i ja niegdyś insze życie i uzwyczajenia miałam. Giecołdówna z domu jestem; ociec mój na takiej zagrodzie nie siedział, ale po dzierżawach chodził... później już, kiedy Pan Bóg nie pobłogosławił, pożary i mory na bydło nawiedziły, na ekonomię zszedł...
Westchnęła i chudy policzek na dłoni oparła.
— Jeszcze i teraz rodzonego mego brata syn, Józef Giecołd, dzierżawę trzyma... może pani słyszała?... od Korczyna niedaleko... A drugi Giecołd w biurze...
Ale przerwał jej mąż:
— A, u imości wiecznie tylko Giecołdy w pamięci zasadzone! Wczas już-by było znacznemu gościowi zarekomendować przyszłego naszego zięcia. Franuś! panie Franciszku! proszę tu do nas!
Pod ścianą domu z ławy powstali znowu dwaj ludzie, z których jeden co najmniej dziwnie wyglądał. Dość wysoki, od karku do stóp jednostajną grubość mający, w zielonym jak trawa surducie, a z czerwoną, dobroduszną, śmiejącą się twarzą, podobny był do równo okrzesanego krzaku z nasadzoną u wierzchu piwonią. Drugim był młodziutki, dwudziestoparoletni chłopak, nizki, szczupły, w czarnym surducie, z twarzą nieładną, ogorzałą, trochę głupkowatą i bardzo łagodną.
— Pan Starzyński ze Starzyn, mąż dawniejszej pani Jerzowej... A to Alżusi kawaler, Franciszek Jaśmont... — zarekomendował Fabian.
Elżusia, która dotąd w cichości szła za towarzystwem, zza ojca wyskoczyła i zagadała:
— Jezu! a toż to pan Starzyński! Bardzo słusznie! A ja myślałam, że to taki wielki krzak piwonii pod naszemi oknami zakwitnął!