Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 344.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Mruczydło z imości — sierdzisto przerwał Fabian; — ze wszelkiej rzeczy materyą do lamentów wyprowadzisz. Wadomo: im gorsze koła, tem więcej skrzypią!
Starzyński śmiał się znowu tak, aż mu łzy do oczu nabiegały, Fabian zaś nagle wzrok utkwił w ścieżce od bramy ogrodzenia przez ogród wiodącej, prostować się zaczął, z ławy wstał i rękę na kłębie oparł.
Od wielkiego zadowolenia, jakie uczuł, rumiane policzki mu zadrgały i poruszyła się kępka twardych wąsów.
— Wesoły nam dziś dzień nastał! — gromko zawołał. — Drugiego już znacznego gościa Bóg nam prowadzi!...
Drugim tym gościem był Witold, który od kilku minut, niepostrzeżony przez nikogo, za nizkiem ogrodzeniem stał, przypatrując się zdaleka gronu osób siedzących pod ścianą domu, aż, nieprzezwyciężoną widocznie ochotą zjęty, ku niemu dążyć zaczął. Czarny Mars biegł za nim. Podając rękę gospodarzowi zagrody, młody Korczyński przepraszał, że psa za sobą wiedzie. Ale Fabian, z uprzejmością niezmierną i szerokiemi zarówno jak nizkiemi ukłonami, wykrzykiwał:
— Nic to! Nic to! Z ukontentowaniem witamy... z ukontentowaniem, spólnie z pieskiem, witamy... A co to szkodzi! Kto pana kocha, ten i jego psa głaszcze. Pies dobry lepszy niżeli zły człowiek!
Łagodnego wyżła gładził po grzbiecie, a Fabianowa, z ławy powstawszy, w rozwiewającej się mantyli, najpiękniejsze ze swoich krygów przed nowym gościem wykonywała. Ale nic jej więcej uszczęśliwić nie mogło nad to, gdy Witold o zdrowie jej zapytał: najpierw upatrywała w tem okazane jej uszanowanie, a potem była to na młyn jej wyborna woda. Uśmiechając się więc z radości, żałośliwym jednak tonem mówić zaczęła:
— Skrzypię... ciągle skrzypię, ale to nic: skrzypiącego drzewa dłużej! My z panem dobrodziejem nie od dzisiaj znajomi... takim malutkim jeszcze przybiegał do nas, a i potem, z klas do mamy i papy przyjeżdżając, czasem nawiedzał... Pan dobrodziej wie od czego moje zdrowie na suche lasy poszło... Harowałam, wodę na górę ciągałam... ta krwawa woda najwięcej mnie zgubiła... przytem, nie do tego urodziłam się... uzwyczajenia z początku nie miałam... bo pan dobrodziej przypomina pewno sobie, że Giecołdówna jestem, tego Giecołda, co po dzierżawach chodził... Brata mego syn jeszcze i teraz dzierżawę trzyma, a drugi w biurze...
— Toż baba terkota! — mruknął Fabian i, mowę żonie przerywając, począł.gościa o żniwa Porczyńskie rozpytywać.
Starzyński, który także młodego Korczyńskiego znał od dzieciństwa, wmieszał się do rozmowy, prawiąc o gospodarstwie, urodzajach i różnych glebach tej okolicy i często rozmowę basowym, dobrodusznym, nieskończonym, zda się, śmiechem przerywając.
Elżusia tymczasem, nieco zdaleka, u węgła domu, narzeczonemu do ust po odrobinie miodu łyżką wkładała, a on, za każdym razem, czerwoną jej rękę z głośnem cmokaniem ust całował.