Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 347.jpeg

Ta strona została przepisana.

liczek na dłoń opuścił. Gorzki uśmiech przebiegł mu pod szczotkowatemi wąsami.
— O jednego syna to już i nie mam po co głowy suszyć... W sołdaty za trzy miesiące pójdzie, a choć za pięć lat i powróci, to ja tymczasem bez niego chyba przedtem do mogiły ścieknę. Najstarszy, pracowity, posłuszny, choć, do mnie przyrodziwszy się, gniewliwy. Drugiego mnie Pan Bóg bałwana dał, co tylko po Niemnie orać i kosić umie, a tamte dwa to jeszcze niedostałe trawy... ledwie do pasienia koni lub bronowania zdatne...
Tak wyskarżywszy się, uczuł wracającą mu dumę i zuchwałość. Głowę podniósł, chwilowego rozczulenia się zawstydził.
— At! — wykrzyknął, — szczęśliwe powodzenie robi szkodliwe ubezpieczenie. Może Pan Bóg dla tego nas grzesznych ludzi doświadcza i w gardło nieprzyjacielskie oddaje, abyśmy się na tym świecie nie fundowali, ale ojczyzny wiecznej szukali...
— Cierpliwość w niebo wwodzi, — wtrącił Starzyński.
— Bóg mnie ubij na ciele i na duszy, jeżeli nie to samo zawsze myślę! — wykrzyknął Fabian; — tylko jak podczas nieścierpliwe bole zdejmą, to człowiekowi trzy po trzy naplecie się w gębie...
— Kogo Pan Bóg stworzył tego nie umorzył, i koniec i kwita! — wąsa w górę podnosząc, zakończył Michał, który bardzo poważny brał udział w rozmowie, toczącej się dokoła zydla, a do Antolki, wobec tylu osób, nie zbliżył się ani razu, to zapewne na względzie mając, aby dziewczyna na ludzkie języki nie padła.
Starzyński z basowym śmiechem zauważył, że Fabian Panu Bogu za starszych synów dziękować powinien. Z młodszych to nie wiadomo jeszcze co będzie, ale starsi obadwaj poczciwi i dobrze prowadzący się kawalerowie, Choć on w tej okolicy nie mieszka, ale wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi. Widocznem było, że Fabian pochwałami, synom jego oddawanemi, czuł się uradowanym, ale obojętność i nawet niezadowolenie udawał. Głową lekceważąco potrząsł, ręką machnął:
— At! osobliwa pociecha! Jeden kiep, drugi dureń, a obadwa błazny!
Wkrótce potem odchodzących gości, z szerokiemi ukłonami i długiemi przemówieniami, na wesele córki zapraszał. Kiedy kłaniał się powielekroć i nizko, a wnet potem prostował się i dłonie na kłębach opierał, mówił o swojej ubogiej chacie i wnet dodawał, że mu o jej ubóstwo bynajmniej! bo sam sobie jest panem i, znacznym nie będąc, może być zacnym; kiedy z przymileniem i prawne uniżonością patrzył w twarz młodego Korczyńskiego, a przy wzmiance o procesie jego z ojcem, którą nieuważnie uczynił był Michał, wąsa najeżył i czoło groźnie zmarszczył, — widać w nim było naturę pełną cech z sobą sprzecznych, któremi były: głębokie dla wyższego w świecie stanowiska poważanie i butna z własnej niezależności durna, popędliwa gniewliwość i przebiegła filuterya, skołatanie troskami i trudami ubogiego życia, a w facecyach, przysłowiach, powieściach wytryskująca jowialność.