Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 348.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Łazarz mizerny — prawił — o bogaczowych pokojach wyśpiewywał: „Stołów, stołków obficie, i na ścianach obicie!“ W mojej chacie takoż pięknych pokojów niema, ani „złotnych“ materyi na ścianach, ale mnie o to bynajmniej! I przed takimi znacznymi gośćmi nie powstydzę się swego ubóstwa, jeżeli przyjdą dziewczynie mojej w dzień jej ślubu szczęścia życzyć, a za wielką promocyą i osobliwą łaskę będę to sobie miał. Bo to każdy ptak podług swego nosa śpiewa, a w małym garnku barszcz tak samo w górę kipi, jak i w wielkim...
Fabianowa zaś menueta tańczyła na trawach ogrodu, krygując się i dygając, przyczem o Giecołdach nie zapominała.
— Józika Giecołda żonka swanią na Elżusinem weselu będzie, pan Starzyński swatem, a panna Justyna pierwszą drużką, do pary z panem Kaźmirzem Jaśmontem, którego Franuś na pierwszego drużbanta zaprosił...
W chude ręce klasnęła i z ukontentowania jakieś niby menuetowe entrechat wykonała.
— Widać już Pan Bóg mojej Alżusi takie szczęście dał, że taką chwalebną asystę będzie miała!...
A Elżusia, floksy dla Justyny zrywając, narzeczonemu rozkazywała, aby najpiękniejszą georginią zerwał.
— Nie ta! — wołała, — tamta, wielka taka, czerwona... czy pan Franciszek ślepy, kiedy nie widzi, na co ja palcem pokazuję? Ej! pan Franciszek widać do zrywania kwiatów zdatny jak wół do karety!
— Ale za to może w kochaniu zgrabniejszym się okaże! — jak grzmot potoczył się śmiech Starzyńskiego.
Kiedy Justyna i Witold, pod blednącem wieczornem niebem, przy wielkim krzyku koników polnych, przerzynanym ostremi głosami chruścieli i melodyjnem wołaniem przepiórek, do domu wracali, młodzieniec, ze zwykłą sobie zapalnością, zajęty losami, charakterami i obyczajami ludzi, których przed chwilą opuścił, poraz pierwszy mówił do młodej krewnej o myślach i celach, którym własną przyszłość poświęcić przyrzekał.
Przed kilku miesiącami Justyna nie zrozumiałaby go może, albo obojętnie słuchała o tych rzeczach, jako o zbyt dla niej odległych i niedostępnych, aby po nie sercem, czy współudziałem, sięgnąć mogła. Teraz idee z szerokiego świata, z dobrych serc i umysłowych trudów ludzkich, z powszechnego oddechu ludzkości ku niej przylatujące, o pierś jej biły rozpalonemi skrzydły, a świetlistemi pasami przerzynały umysł. Wydało się jej, że to, co w drodze pomiędzy zagrodą Fabiana a korczyńskim dworem mówił jej Witold, niewidzialną nicią łączy się z godziną, którą spędziła na Mogile. Oderwane dotąd jej spostrzeżenia i wrażenia wiązać się zaczynały w całokształt myśli i uczuć, nad któremi zastanawiała się długo, gdy, opowiedziawszy już Marcie wszystko, o czem ta wiedzieć chciała, i lampę zagasiwszy, samotna i cicha stała w otwartem oknie, patrząc na wieczór gwiaździsty, a uchem ciekawem, może