Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 350.jpeg

Ta strona została przepisana.

W sypialni pani Emilii działy się straszne rzeczy, których przyczyną najważniejszą, ale nie jedyną, była dzisiejsza rozmowa matki z synem. Już wczoraj, przy owem wystąpieniu Benedykta po wieczerzy, położyła się do łóżka z biciem serca i duszeniem w gardle. W nocy nagabywały ją zlekka żołądkowe kurcze, które uspokajała lekarstwami i słuchaniem, prawie do wschodu słońca, głośnego czytania Teresy. Kiedy wszyscy w domu i dokoła domu pogrążali się już w ruch i zachody pracowitego dnia letniego, ona dopiero usnęła. Na krótki czas przed południem, zdrowsza nieco, chociaż od smutnych na rozpoczynający się dzień przewidywań nie zupełnie wolna, w śnieżnych puchach peniuaru ułożyła się na ponsowym szezlągu, po jednej stronie mając filiżankę wzmacniającego kakao, a po drugiej książkę, którą wczoraj czytać rozpoczęła, i niedawno też rozpoczętą włóczkową robotę. Tuż przy niej, z ręką na chustce zawieszoną, Teresa piła kawę, bo kakao jej nie służyło; z opowiadaniem o śnie dzisiejszym łączyła przewidywanie bólu zębów, przeciw któremu już użyła lekarstwa jednego, a drugie właśnie przygotowywała, gdy przez wpółotwarte drzwi buduaru zajrzał Witold i o pozwolenie wejścia zapytał.
Pani Emilia nietylko synowi wejść pozwoliła, ale gdy w rękę ją całował, kilka razy w czoło go pocałowała i, łagodnym ruchem pociągnąwszy ku poblizkiemu krzesłu, o złej dzisiejszej nocy i w ogóle o swojem sfatygowaniu i zdenerwowaniu powoli, z uśmiechem cierpliwym i smutnym, opowiadać mu zaczęła. Trwało to dobry kwadrans, po którym Witold prośbę, z którą tu przyszedł, wypowiedział. Pani Emilia najzupełniej zrazu nie zrozumiała o co synowi chodziło, i była pewna, że słowa jego źle usłyszała.
— Gdzie? czyje wesele? Dokąd Leonia ma jechać? — zcicha — i łagodnie zapytywała. — Przepraszam cię, Widziu, ale tak jestem osłabiona... z osłabienia mam szum w uszach...
Kiedy nakoniec dokładnie słowa syna wyrozumiała, osłupiała zrazu od zdziwienia, a potem żądaniu jego oparła się stanowczo. Stanowczość ta była cicha, łagodna, ale niezłomna. Rzecz cała, zresztą, wydawała się tak niesłychaną, że nie uważała nawet za potrzebne przyczyn oporu swego wypowiadać.
— Ja — mówiła cicho i łagodnie — na takie dziwactwa zgodzić się nie mogę... Bardzo mi smutno, Widziu, że odmówić ci muszę, ale matką jestem i prowadzenie Leoni jest moim świętym obowiązkiem... Kiedy złożycie mię do mogiły, będziecie z nią postępowali jak się wam będzie podobało; ale dopóki ja żyję, moja córka nie może bywać w niewłaściwych dla siebie tawarzystwach, psuć sobie układu i patrzeć na rzeczy, których nigdy widzieć nie po winna...
— Owszem, moja mamo, powinna ona wszystko widzieć i słyszeć, aby znać ten świat, którego przecie mieszkanką i obywatelką będzie, — przerwał Witold, jak tylko mógł najcierpliwiej; poczem, parę minut jeszcze, również jak tylko mógł najcichszym głosem, przekonywał matkę o konieczności dania Leoni więcej fizycznego