Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 357.jpeg

Ta strona została przepisana.

Obok znajdującej się już na chustce litery jednej zaczynała, właśnie haftować drugą.
— Przez co mam rozumieć — podjął Zygmunt — że nie potrzebuję wcale przyglądać się mu przez okno tego pokoju. Uprzejmą jesteś, kuzynko! Zresztą, masz w części słuszność: nie posiadam sztuki zachwycania się widokami rodzinnej natury, może dlatego, że silne wrażenie wywierać na mnie może to tylko, co jest nowem, oryginalnem, niespodzianem... Jakże można porównać taki, choćby jak ten ładny, widoczek, ze wspaniałemi, zachwycające mi scenami natury!
Tu, z wielkim istotnie wdziękiem słowa, wytwornie i malowniczo mówić zaczął o Renie, Dunaju,. Alpach, jeziorach szwajcarskich, morzu Adryatyckiem... Może po części myślał o podbiciu ucha słuchaczki, bo głosowi swemu nadawał miękkie, muzykalne modulacye; ale widać też było, że wszystko, o czem mówił, budziło w nim niegdyś szczere zachwycenie, a teraz tęsknotę. Mówiąc, nieustannie patrzył na pochyloną nad robotą głowę Justyny. Wzrok jego przesuwał się po jej kruczym, lśniącym warkoczu, po czystych liniach śniadego czoła, po spuszczonych i frendzlą czarnych rzęs otoczonych powiekach, aż utknął w pensowych, pełnych, zupełnie w tej chwili spokojnych ustach i spłynął z nich na kibić, której świeże i silne kształty rysowały się pod ciemnym stanikiem, gdy piersią poruszał oddech powolny i głęboki.
Mowa jego stawała się też powolniejszą; kilka razy zająknął się, ręką dotknął czoła, aż nagle, w połowie zdania przerywając opowiadanie, z rumieńcami wytryskującemi mu na blade policzki, ciszej przemówił:
— Spodziewam się, że nie myślisz, kuzynko, abym tu przyszedł w celu opowiadania ci o lądach i wodach tego świata...
Nie zmieniając postawy, oczy na niego podniosła:
— Gdy tu wchodziłeś, zapytywałam się właśnie, kuzynie, o przyczynę...
— Przyczyna taka. Chciałem się zapytać: czy to prawda, że pan Różyc stara się o ciebie i czy... ewentualnie... masz zamiar poślubić tego, już teraz wszechstronnie chudego, milionera?
Mówił spiesznie i głos jego był trochę świszczący. Ona ręce z robotą na kolana opuściła i głowę podniosła.
— Jeżeli zechcesz powiedzieć mi, kuzynie, jakiem prawem zapytujesz mnie o to, wówczas na pytanie twoje odpowiem...
Powściągając się widocznie, znowu zapytał:
— A ty sama tego prawa nie domyślasz się, czy... nie uznajesz?
— Nie domyślam się, — odpowiedziała.
Pochylił się i chciał ująć jej rękę, ale ona krzesło swe cofnęła i ramiona u piersi skrzyżowała.
— Jest to najświętsze ze wszystkich praw na ziemi... prawo — miłości! — zawołał.
Justyna szybko powstała z krzesła i, dalej jeszcze ku otwartemu oknu cofając się, zawołała: