Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 358.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Proszę cię, o! proszę cię, kuzynie, idź ztąd!
Ale on tuż przed nią stanął.
— Nie lękaj się, Justyno, nie lękaj się niczego... Ta miłość, o której słuchać nie chcesz, jest tak czystą, wzniosłą, idealną, że obrażać cię nie może... Wiem dobrze co powiedzieć mi możesz. Sam dobrowolnie utraciłem to, czego teraz wszystkiemi siłami pragnę... Ale przebacz-że mi chwilę słabości... Przypomnij sobie wiersz, który oboje tak lubiliśmy dawniej: „Ilis ont péché, mais le ciel est un don; ils ont aimé, c’est le sceau du pardon!“ Bądź wspaniałomyślną i zwróć mi swoje serce, swoję ufność, przyjaźń... swoję duszę!... Niczego więcej nie chcę, niczego więcej nigdy od ciebie nie zażądam: tylko duszy twojej, Justyno!
Przy ostatnich słowach, z rozgorzałemi oczyma, obie już ręce jej pochwycił.
Po jej twarzy przebiegły ironiczne drgnienia. Ręce swe z dłoni jego wysuwając, zapytała:
— Czy to dusza moja, Zygmuncie? Te moje ręce, które w swoich chcesz trzymać, czy to moja dusza?
Potem, znowu ramiona na piersi krzyżując, z podniesioną, trochę pobladłą, twarzą, mówić zaczęła:
— Dobrze, powiem wszystko, i niech się to już raz skończy! Kochałam cię, kuzynie, do tego stopnia, że po latach niewidzenia i kiedy już poślubiłeś inną, jeszcze nie mogłam obojętnie słuchać twojego głosu, a przy każdem twojem zbliżeniu się do mnie czułam, że wszystko wraca... wszystko, cała przeszłość moja do mnie wraca! Boże! jak ja cierpiałam! Kiedy przyjeżdżałeś do Korczyna, nie chciałam cię widzieć, i nieraz jak szalona ku brzegowi rzeki biegłam... z myślą, że śmierć jest lepszą, niż taka walka i taka trwoga...
— Justyno! Justyno! — z nowym wybuchem rzucił się ku niej Zygmunt....
Ale ona rozkazującym gestem usunęła go od siebie i dalej mówiła:
— Taka trwoga! Bo nie tyle żałowałam tego, co miałam niegdyś za najwyższe dla siebie szczęście, ile lękałam się... ach, jak lękałam się!... jakiejś złej chwili... jakiejś okropnej chwili... w której — bym sama... któraby... któraby mię wtrąciła w ostateczne już poniżenie. Poniżyć się nie chciałam... Tak, kuzynie, chociaż byłam bardzo upokorzoną, chociaż i ty, kuzynie, i inni, uczyniliście wszystko, coście uczynić mogli, aby mi dać poznać moję małość, moję nicość... ja jeszcze byłam dumną... owszem, wtedy dopiero stałam się dumną, i lękałam się tego, co mi się wydawało ostatniem, najgłębszem poniżeniem... Duma moja, kuzynie, duma moja, kobieca czy ludzka, nie wiem, odtrącała mię wtedy od ciebie, broniła mię od ciebie, wypędzała mnie z domu, kiedy przyjeżdżałeś... Czy wystarczyłaby ona zawsze?... O, pewno, pewno! ale znalazłam inną jeszcze pomoc, silniejszą!.. Wtedy, pamiętasz? kiedy przy wielu gościach do mnie mówiłeś... twoja żona, kuzynie, patrzyła na mnie, na ciebie, i w oczach jej łzy stanęły. Co mi ta kobieta złego uczyniła,