Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 361.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Owszem, — spiesznie odrzekła; — koniecznie nawet potrzeba, abym ci powiedziała stanowczo i raz nazawsze, że z uczuć, które miałam niegdyś dla ciebie, nie pozostało we mnie nic zgoła, prócz prostej zresztą życzliwości, którą mam dla wszystkich na świecie ludzi, i że przedmiotem moich myśli i marzeń jest coś, czy ktoś... może zarazem coś i ktoś, z tobą żadnego związku nie mający...
— Zapewne pan Różyc i les beaux restes jego milionów, — syknął Zygmunt.
— Być może, — odpowiedziała.
Zmieszany, obrażony, rozczarowany, a jednak przez chwilę jeszcze ciekawego wzroku od niej oderwać niemogący, wziął z krzesła kapelusz, złożył jej zdala ceremonialny ukłon i wyszedł z pokoju.
Było już po zachodzie słońca, kiedy ładny koczyk wtoczył się z turkotem pod kryty i brukowany ganek osowieckiego domu. Rani Andrzej owej na odgłos ten zadrżały trochę ręce, w których trzymała książkę. Siedząc na jednym z fotelów, otaczających wielki. stół z książkami i dziennikami, podniosła głowę, spuściła powieki i ze spokojnemi rysami syna czekała.
W sali, znajdującej się na dolnem piętrze domu, Klotylda grała na, fortepianie. Jednocześnie z zaturkotaniem kół u ganku muzyka jej umilkła, potem ozwała się znowu i znowu umilkła, aż brzmieć zaczęła burzliwie, bezładnie, czasem żałośnie, czasem hucznie... Była to gra istoty drżącej, niespokojnej, czasem prawie bezprzytomnej, a umilkła zupełnie w chwili, gdy Zygmunt do pokoju matki wchodził. Czuć było, że to dziecko, które tam, na dole wielkiego domu, grało z biegłością utalentowanej uczennicy muzycznych mistrzów, rozmowa, mająca odbyć się na górze, przejmowała nieznośną boleścią i trwogą.
Kiedy wchodził do pokoju matki, od pierwszego spojrzenia poznać można było, że w drodze z Korczyna do Osowiec zajmowały go buntownicze myśli i że pod ich wpływem powziął jakieś energiczne postanowienie. Obok znudzenia i niesmaku jakieś stanowcze zdecydowanie się na coś malowało się w jego twarzy. Pocałował rękę matki i, naprzeciwko niej siadając, zaczął:
— Powiedział mi Wincenty, że mama życzyła sobie widzieć się ze mną, gdy tylko do domu wrócę. A ja także, w ten piękny wieczór z Korczyna wracając, postanowiłem bardzo poważnie pomówić dziś z mamą o rzeczach mających dla mnie wagę wielką, niezmierną...
Spojrzała na niego; w oczach jej zamigotał niepokój.
— Słucham cię, mów! Może myśli nasze spotkały się i o jednym przedmiocie mówić z sobą pragniemy.
— Wątpię — odpowiedział, — jestem nawet pewien, że mamie nigdy nie przyszło na myśl to, co ja dziś mamie chcę zaproponować, a raczej o co chcę bardzo usilnie prosić.