Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 362.jpeg

Ta strona została przepisana.

Uśmiechnął się do matki pieszczotliwie, z przymileniem, i, schyliwszy się znowu, piękną, białą rękę, na czarnej sukni spoczywającą, pocałował.
Parions — zażartował, — że propozycyą moją mama będzie zdumiona... nawet oburzona... Oh, comme je te connais, ma petite, chère maman!... Ale po namyśle i spokojnej rozwadze może...
— Słucham cię — powtórzyła, a piękne jej oczy, których blask łzy i tęsknoty zgasiły, z niewysłowionym wyrazem powściąganej czułości, spoczywały na tej pochylonej ku jej kolanom głowie, na którą, Boże! ileż nadziei, ileż jej cudownych marzeń i namiętnych modlitw spłynęło!
Głowę podniósł, ale nie wyprostował się, tylko w poufnej i razem coś pieszczotliwego mającej w sobie postawie, ręki matki z dłoni nie wypuszczając, mówić zaczął:
— Nie prawdaż, najlepsza mamo, że u stóp twoich i u twego serca dziecinne i trochę późniejsze nawet lata spędziłem tak, jak spędzać je musiała la belle au bois dormant, słodko drzemiąca w kryształowym pałacu, wśród zaklętego lasu, którego nigdy nie dotykała jej stopa, i z którego przychodziły do niej tylko wonie kwiatów i śpiewy słowików? Nie prawdaż, chère maman, że usuwałaś mię starannie od wszystkiego, co powszednie i pospolite, a przyzwyczajałaś w zamian do rzeczy pięknych, do uczuć delikatnych, do marzeń wzniosłych, nie prawdaż?
— Prawda, — odpowiedziała.
— I to także jest prawdą, moja mamo, że przeznaczałaś mię do zadań i losów zupełnie niepospolitych, wysokich... a tak wszystko skierowywałaś, abym nie mógł i nie chciał mieszać się z szarym tłumem? Czy to jest prawdą, moja mamo?
— Tak, — odszepnęła.
Z powstrzymywaną ciągle czułością, której głucha obawa zwalczyć nie mogła, słuchała jego mowy, płynnej, pełnej wdzięku, i czuła na swoje ręce pieszczotę jego ręki miękką, delikatną. Takim, jakim wyglądał w tej chwili, łagodny, rzewny, na skrzydłach poezyi kołyszący się, Zygmunt czarował ją zawsze, i nietylko ją jednę, bo i tę także duszę kobiecą, z którą rozstał się był przed godziną, a która długo, jak ptak upojony, kąpała się w tym czarze, i tę inną, prawie dziecinną jeszcze duszyczkę, która teraz, na dole tego domu, tonęła we łzach i trwodze, i wiele może innych, na szerokim świecie.
— Nie prawdaż, mon adorée maman, że potem sama wysłałaś mię w świat szeroki, gdzie wiele lat spędziłem wśród najwyższych wykwintów miast wielkich, wśród najwspanialszych widoków natury, na łonie sztuki... że przez te lata zupełnie odwykłem od tutejszej szarości i pospolitości, do których zresztą nigdy przyzwyczajony nie byłem, żyjąc w twoim idealnym świecie, jak zaklęta księżniczka żyła w swoim kryształowym pałacu? Nie prawdaż, moja najlepsza, najrozumniejsza mamo?
— Prawda. Ale do czego zmierzasz?