Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 365.jpeg

Ta strona została przepisana.

i rozrywek pewnego rzędu, tu do znalezienia niepodobnych. Nie mogąc pracować dla braku wrażeń, nie ma także żadnych przyjemności; a całe dnie przepędzać bez pracy i bez przyjemności — jest to życie prawdziwie piekielne, od którego oszaleć można, nietylko już ze zmartwienia i tęsknoty, ale z samej nudy...
Unosił się. Oddawna już pracujące w nim niezadowolenie i zniecierpliwienie, teraz, wobec oporu matki, grożącego ruiną jedynemu jego ratunkowemu planowi, nadwerężało w nim nawet zwykłą wykwintność form. Wyglądał daleko mniej żurnalowo niż zwykle... Przebiegał pokój z rękoma w kieszeniach surduta; kilka razy gniewnie i niespokojnie własną swoję postać obejrzał.
— Tu każdy — wołał — choćby największy idealista, najgenialniejszy artysta, przemienić się musi w opasłego wołu... Ciało prosperuje, a duch upada. Czuję w sobie okropną degrengoladę ducha... Prawdziwie i głęboko nieszczęśliwym jestem... marnieję, ginę, wszystko, co jest we mnie wyższego, idealnego, przemienia się w żółć i tłuszcz!
Przy ostatnich światłach kończącego się dnia pani Andrzejowa ścigała wzrokiem gwałtowną przechadzkę syna po pokoju, i wtedy dopiero, gdy przerwał się na chwilę potok jego, wpół zgryźliwej, wpół żałosnej mowy, głosem, który z dziwną trudnością wychodził z jej piersi, zauważyła:
— Czy zachęty do tej pracy, której pragniesz, i do tej, której nie lubisz, niejakiego przynajmniej wynagrodzenia braków, na które się skarżysz, nie możesz znaleźć w uciechach serca?... Ja niegdyć je posiadałam, znam więc ich moc i wagę. Jesteś, Zygmuncie, bardzo szczęśliwie ożeniony.
— Nie bardzo, — sarknął.
Tak cicho, że zaledwie mógł jej dosłyszeć, zapytała:
— Czy nie kochasz Klotyldy?
Zakłopotany trochę, przechadzkę przerwał, stanął:
— Owszem... owszem... mam do niej przywiązanie... dużo nawet przywiązania... ale nie wystarcza mi ona... Do duchowych moich potrzeb nie dorosła... Ta wieczna jej czułość i nieustanne paplanie...
Matka z żywością mu przerwała:
— Jest to dziecko, piękne, utalentowane, namiętnie cię kochające; dziecko, które w słońcu twojej miłości i przy świetle twego umysłu, dojrzeć i rozwinąć się może. Nietylko za szczęście, ale i za jej moralną przyszłość, odpowiedzialny jesteś...
Pardon! — przerwał — na pedagoga nie miałem powołania nigdy i do kształcenia żony mojej nie obowiązywałem się przed nikim. Ce n’est pas mon fait. Albo się jest dobraną parą, albo się nie jest. Voilà! A jeżeli w tym wypadku są jakieś nierówności, ofiarą ich z pewnością jestem ja.
Plecami do pokoju zwrócony stanął przed oknem, za którém słońce, już niewidzialne, zapalało nad drzewami parku szeroki pas różowy. Przez kilka minut panowało milczenie, które przerwał