Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 366.jpeg

Ta strona została przepisana.

stłumiony głos pani Andrzejowej. Czuć w nim było przejmującą ją niewysłowioną trwogę.
— Zygmusiu, chodź do mnie... chodź tu... bliżej!
A gdy o parę kroków od niej stanął, szeptem prawie mówić zaczęła:
— Na wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło, co kiedykolwiek kochałeś, proszę cię, abyś mi odpowiedział szczerze, zupełnie szczerze... Zlękłam się, widzisz, niezmiernie myśli, która do głowy mi przyszła... Uczułam niezmierny ciężar na sumieniu... Jednak pragnę wiedzieć prawdę, aby módz jasno rozpatrzeć się w położeniu i co jest jeszcze do naprawienia — naprawić, czego uniknąć można — uniknąć... Czyżbyś prawdziwie i stale kochał Justynę? Czyżby to uczucie było przyczyną tak prędkiego zobojętnienia twego dla Klotyldy? Czy... gdybym... zamiast zrażać, zachęcała cię była do ożenienia się z Justyną i gdyby ona była teraz twoją żoną, czułbyś się szczęśliwszym, mężniejszym, lepiej do życia i jego obowiązków uzbrojonym?
Zapytań tych wysłuchał z trochę gorzkim, a trochę lekceważącym uśmiechem, poczem, z rękami w kieszeniach i podniesionemi trochę ramionami, przechadzkę po pokoju znowu rozpoczynając, odpowiedział:
— Bardzo wątpię. Wie mama, że rozczarowałem się do niej zupełnie. Zimna jest, przesądna, ograniczona, przybiera jakieś pozy bohaterki czy filozofki... Przytem, dziś właśnie zauważyłem, że ma takie zgrubiałe ręce i w ogóle wygląda więcej na prostą, hożą dziewkę, niż na pannę z dobrego towarzystwa... Już też Klotylda daleko jest dla mnie stosowniejszą... bo delikatniejsza, staranniej wychowana i posiada wcale ładny talent do muzyki... wcale ładny... Tylko, że ja dziwnie łatwo oswajam się ze wszystkiem, a to, z czem się oswoję, zaraz mię nudzi... Ça dépasse toute idée, jaki ja mam głód wrażeń... Prawdziwie, pod tym względem nienasycony jestem, i dlatego właśnie w tutejszej monotonii ginę, marnieję, przepadam...
Mówił jeszcze czas jakiś, ale trudno było zgadnąć czy pani Andrzejowa go słuchała. Odpowiedź jego upewniła ją o dwóch rzeczach: naprzód o tem, że przez Justynę odtrącony został, następnie, że żadnej z tych dwóch kobiet prawdziwie i stale nie kochał. Czy kogokolwiek lub cokolwiek mógł kochać? Powoli, powoli, wyniosła kobieca głowa, żałobnym czepkiem okryta, chyliła się na pierś, w której wzbierała hamowana jeszcze burza uczuć, i podniosła się znowu wtedy dopiero, gdy Zygmunt, kroki swe przed nią zatrzymując, raz jeszcze zarazem z prośbą i wyrzutem, z pieszczotliwością i zniecierpliwieniem pytać zaczął: czy cierpienia jego nie skłonią jej do wykonania planu, który ułożył? czy po namyśle, zimno na rzeczy spojrzawszy, nie zgodzi się na to, czego on pragnie i czego dla podtrzymania swoich twórczych zdolności, dla uniknięcia ostatecznej degrengolady ducha, koniecznie potrzebuje?