Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 367.jpeg

Ta strona została przepisana.

Wtedy pani Andrzejewa głowę podniosła znowu, i głosem, w którym brzmiała zwykła już jej wyniosłość i energia, odpowiedziała:
— Nigdy na te rzeczy zimno patrzeć nie będę. Dopóki żyję, nigdy na tej piędzi mojej rodzinnej ziemi, nigdy w tych ścianach obcy ludzie... obce bogi...
Nagle wybuchnęła:
— Wielki Boże! Ale po mojej śmierci ty to uczynić jesteś gotów... tak! ty to pewno uczynisz, gdy tylko ja oczy zamknę... Jak tchórz uciekniesz z szeregów zwyciężonych... jak samolub nie zechcesz łamać się chlebem cierpienia... Kawał Chrystusowej szaty rzucisz za srebrnik, ażeby kupić sobie życie przyjemne... Boże! Ależ to chyba w chwili uniesienia... w dziwnym jakimś śnie okazujesz się takim... Zygmuncie, o! mój Zygmuncie! powiedz mi, że naprawdę inaczej myślisz i czujesz!
Syn, spokojny i zimny, nie dając się unieść jej wybuchowi, jakby jej prawie nie słuchając, mówił:
— Niech się mama nie unosi! Ależ, moja droga mamo, proszęż się tak nie unosić! Któż tu mówi o samych tylko przyjemnościach życia? Mnie idzie o coś wyższego, ważniejszego... o moje zdolności... natchnienia...
— Czyż dusza artysty — zawołała — musi koniecznie być tylko motylem, na swawolnych i niestałych skrzydłach przelatującym z róży na różę? Czy tu ziemia nic nie rodzi? Czy tu słońce nie świeci? Czy tu królestwo trupów, że żadnego błysku piękna i życia dokoła siebie znaleźć nie możesz?... że nic cię zachwyceniem, czy bólem, miłością czy oburzeniem wstrząsnąć i natchnąć nie zdoła? A ja marzyłam... a ja marzyłam...
Tu głos jej drżeć zaczał powściąganemi z całej siły łzami.
— A ja marzyłam... że tu właśnie, w otoczeniu rodzinnej natury, wśród ludzi najbliższych ci na świecie, twórcze zdolności twoje najpotężniej w tobie przemówią... że raczej tu właśnie najpotężniej przemawiać do nich będzie każda roślina i każda twarz ludzka, każde światło i każdy cień... że właśnie soki tej ziemi, z której i ty powstałeś, jej łzy i wdzięki, jej słodycze i trucizny najłatwiej wzbiją się ku twojej duszy i najpotężniej ją zapłodnią...
Stojąc przed nią w postawie zbiedzonej, prawie skurczonej, ręce gestem zdumienia rozkładał i prawie jednocześnie z nią mówił:
— Ależ ja tego wszystkiego nie znam... ja, ma chére maman, z temi światłami, cieniami, słodyczami, truciznami etc., etc., od dziecinnych dni nie przestawałem... nie zżyłem się... nie przywykłem do nich... wcale do czego innego przywykłem... Nie możnaż z cywilizowanego człowieka przedzierzgnąć się na barbarzyńcę, z powodu... z powodu soków ziemi, z któremi się do czynienia nie miało!
Powoli, obu dłońmi opierając się o stół, bo może nogi posłuszeństwa jej odmawiały, matka powstała i zapłakała tak, jak pła-